12 czerwca 2013

Rozdział 7

Na zdrowie!

***

Zabawy z truposzami miały jedną, niezaprzeczalną zaletę - były diabelnie pouczające. Sprawny nekromanta zawsze wiedział jak długo uda mu się animować opętane zwłoki. Wiedział też jak zniszczyć ożywieńców, których charakteryzowała niewrażliwość na wszystko to, co niechybnie zakończyłoby żywot każdego śmiertelnika i uczyniło na powrót martwym inferiusa, czy inne zombie. Oczywiście sposoby tworzenia i kontrolowania takich istot są absolutnie elementarną wiedzą z tego zakresu.
Caliope z przebywania w sztywnym towarzystwie wyniosła jeszcze jedną naukę, której na próżno było szukać w jakichkolwiek podręcznikach nekromancji: „Jeżeli chcesz mieć spokój, nie reaguj na jakiekolwiek zachowania ze strony osób niemile widzianych. W końcu zabiorą swe szanowne cztery litery i popsują powietrze gdzie indziej.” - oczywiście nie dotyczyło to Zabiniego (takie zachowanie byłoby mu raczej na rękę), ale na Lucjusza i jego małżonkę ta metoda działała wręcz idealnie. Sięgnąwszy więc umysłem do tych dwóch karykatur czarodziejów, które najwyraźniej zamierzały wejść do jej komnaty i zakłócić dość względny spokój uznała, że wystarczająco nadwyrężono jej nerwów jak na jedną dobę. Sięgnęła do dolnej, sekretnej szufladki w nocnej szafce, gdzie przechowywała eliksiry na czarną godzinę, odmierzyła małą dawkę eliksiru słodkiego snu, doprawiła ją naparstkiem dekoktu Rafarda Białego, wsmarowała w kark odrobinę dyptamu i przyłożyła głowę do poduszki.
Kiedy do sypialni Caliope wparowali państwo Malfoy, dziewczyna była już pogrążona w głębokim śnie. Paul, który czaił się pod łóżkiem, nieznacznie uniósł swoją wężową łepetynę. Widzenie w podczerwieni i spektrum promieniowania cieplnego, według niego, było najbardziej fascynującą ze wszystkich zdolności świata natury. Taki Lucjusz - czerwona głowa, tułów przechodzący płynnie w pomarańcz, zieleń, aż do błękitu na wysokości krocza. Nie ma to jak impotencja. Oczywiście cieszył się też wspaniałym słuchem, pozwalającym mu wychwycić jak bardzo Narcyza zapaskudziła swój organizm eliksirami pobudzającymi. Rytm bicia jej serca bardziej przypominał występy pijanego dwulatka usiłującego grać na djembe, niż tykanie zegara, który wisiał nad łożem dziewczyny.
Lucjusz podszedł do nocnej szafki i położył na niej różdżkę Caliope. Udając, że grzebie pod jej poduszką by sprawdzić, czy nie schowała tam znowu jakiejś trucizny, pogłaskał ją delikatnie po głowie i westchnął ciężko. Wydawało się, że chciał ukryć to przed żoną, której wyraźnie się bał (od jego strachu Paula aż skręciło z głodu. Tak reagował, gdy jako wąż wyczuł jakiegoś przerażonego gryzonia – przed sobą miał widocznie szczura prima sort, na dodatek w rozmiarze XXL). Postał jeszcze chwilę przy łóżku córki, po czym wrócił do małżonki czekającej przy drzwiach, objął ją w talii i wyprowadził z komnaty.
Paul grzał się w cieple dziewczyny i rozmyślał nad tym, co zrobić z ostatnimi wydarzeniami. Panna widocznie potrzebowała pomocy. Podobała mu się też niepomiernie, ale i tak największym szokiem było dla niego odkrycie, że jest wężousta. Coś mu nie pasowało w tym zestawieniu. O ile pamiętał ród Malfoyów nie był w żaden sposób spokrewniony ze Slytherinem - a jeśli nawet, to na pewno nie w odcinku historii możliwym do odtworzenia.
- Do licha. Jest córką Bellatrix… Nie, Bellatrix raczej nie pozwoliłaby Lucjuszowi na posiadanie z nią dziecka. Prędzej, dla dobra malucha spłodzonego z kim innym, pasowałoby jej przespać się z tym starym pierdzielem i wmówić mu, że jego wyłącznym sukcesem jest to, w czym nie maczał palców, ani niczego innego. Tylko z kim innym, do cholery, mogłaby mieć to dziecko? – tak wałkując sprawę na lewo i prawo siedział pod łóżkiem dziewczyny, póki nie odczuł, że działanie eliksiru przemija bezpowrotnie i zaczynają ją męczyć koszmary.
Skuliła się na łóżku i drżąc na całym ciele zaczęła otulać się kołdrą, jęczeć i krzyczeć tak samo, jak przed paroma godzinami.
Zwinąwszy swe mocne, sprężyste ciało w spiralę, wyskoczył spod mebla i jeszcze w locie powrócił do ludzkiej postaci. Nachylił się nad nią i powiedział stanowczym głosem prosto do jej ucha:
- Caliope, obudź się! To tylko sen! Caliope! WSTAWAJ DO JASNEJ CHOLE… - jednak nie miał okazji dokończyć zdania. Ostatnim, co zauważył był duży, srebrny pierścień na drobnej, śnieżnobiałej dłoni dziewczyny i rozszerzona strachem źrenica jej pięknego, głęboko błękitnego oka.
- No pięknie… Kurwa! Kyrie eleison, apokalipsa! - wyrzuciła z siebie Caliope patrząc na nieruchome ciało maga spoczywające obok jej łóżka.
- Szlag by to. Czemu zawsze muszę dać w mordę nie temu co trzeba? – z ciężkim westchnieniem zeszła z łóżka i spróbowała podnieść mężczyznę. Właśnie – spróbowała. Ledwo udało jej się go unieść o kilka cali nad grunt, po czym nie wytrzymała i upuściła nieruchome ciało na posadzkę. Gruchnęło, a jego blond czerep ciężko uderzył o podłoże. Nic zeń jednak nie ciekło, Caliope doszła więc do wniosku, że zachował swą integralność cielesną. Rozejrzała się po pokoju. Gdy zlokalizowała różdżkę szybko po nią sięgnęła. Za nic nie mogła sobie przypomnieć, żeby kładła ją na nocnej szafce. W ogóle głowę by dała, że jej tam nie było zanim zasnęła. Wymierzyła w Paula i mruknęła:
- Wingardium, kurwa, leviosa…
Chłopak uniósł się kilka cali nad ziemię, jednak lewitował krzywo łapiąc przechyły i raz po raz waląc łbem o podłogę. Cofnęła zaklęcie walcząc ze śmiechem. Oczywiście w myślach skarciła się za ten odruch - nie chciała (za bardzo) uszkodzić swojego niedoszłego wybawcy, jednak ten widok mile łechtał jej ślizgońskie serce.
- No dobra, niech będzie. Wingardium leviosa! – tym razem zaklęcie wypowiedziane starannie pozwoliło jej przenieść Paula na łóżko. Ciągle jednak chichotała pod nosem.
Nie myślała, że będzie w stanie jeszcze dziś się uśmiechnąć… a jednak. W jej klatce piersiowej rozlewało się dziwne ciepło, kiedy patrzyła na nieprzytomnego mężczyznę.
- Jak by ci tu pomóc… no dobra. Zobaczymy jak będzie z reakcją na ból. Tormenta! – powiedziała mierząc w niego różdżką. Kiedy nie odnotowała żadnej zmiany, usiadła na łóżku i z mieszaniną strachu i fascynacji dotknęła jego klatki piersiowej.
Wymierzywszy różdżkę w jego twarz szepnęła: - Aquamenti!
Pierwszym co czuł, zanim jeszcze ktoś zapalił na powrót światło, był zimny prysznic zraszający mu głowę. Czyżby zdrzemnął się w krzakach i jakiś pies go znalazł?
Potem poczuł dziwne ciepło przenikające aż do jego serca. Uczucie było dla niego jednocześnie nieznośne i rozkoszne. Nie mógł dłużej wytrzymać tej pieszczoty i jednocześnie wiedział, że nie może żyć bez tej tortury.
Głowa bolała go tak, jakby górski troll zrobił sobie z niej werbel. Otwierał powoli oczy, ale i tak wszystko mu się rozmazywało. Cały czas ktoś albo coś lało mu na twarz hektolitry wody.
-Pfff… gllll… tfu! Tfu! Pfu! Chcesz mnie utopić? – spytał, kiedy zlokalizował źródło zjawiska. Caliope uśmiechnęła się i schowała różdżkę.
- No to na dzisiaj dosyć lania wody – stwierdziła rozbawiona. Wyglądał jak przemoknięty kurczak. – Jak się czujesz?
- Dzięki, bywało gorzej. Pytasz jakby cię to rzeczywiście obchodziło…
- Obchodzi. Skoro masz plan jak sprawić, bym nie musiała przez resztę życia mówić do Zabiniego per „kochanie”, to wolę poczekać z twoim pogrzebem do czasu jego realizacji.
- Jakaś ty bezinteresowna… - prychnął Paul. – Tak, faktycznie mam pomysł. Mam też wrażenie, że realizacja przyniesie obopólną korzyść. - Spojrzał w jej oczy. Dostrzegła w nich ogień, tak jak przy pierwszym spotkaniu. Jednak z jakiegoś nieznanego jej powodu nie bała się, że się sparzy.

---
[Elder]

+ Niedługo będę edytowała całą playlistę. Pytanie do Was - mam wstawić więcej Depeche Mode, czy coś mocno zróżnicowanego (jednak trzymającego klimat opowiadania)? ~ Kaleid

7 komentarzy:

zuzum pisze...

Super , chce jeszcze <3<3

Anonimowy pisze...

Skórka nie męczy oczu, opowiadanie nie męczy głowy :) będę czekać z zapartym tchem :D na dalszy rozwój wydarzeń.
~ Magda

Rosalie pisze...

No nie mówcie, że Caliope jest córką Sami Wiecie Kogo i Bellatrix... No niby Lucjusz jest tatusiem dziewczyny, ale jakoś ciężko mi w tą wersję uwierzyć. Już bardziej na to, że Czarny Pan - chcąc ulżyć chuci - przerżnął swoją najwierniejszą służkę, której nie przeszkadzał brak nosa oraz jasny kolor skóry. Zresztą, ja Bellę nigdy nie uważałam za atrakcyjną (wcale nie nawiązuję do aktorki, która ją grała)a, że Voldemort również nie był amantem, to trafił swój na swego.
Więcej Paula! Mniej Caliope! Paula uwielbiam. Jest świetną postacią. Szkoda tylko, że ma tak spaczony gust, że spodobała się mu akurat ta dziewczyna.

Ech, nie ma to jak nie lubić głównej bohaterki : )

Anonimowy pisze...

Caliope jest świetna. Nigdy nie czytałam opowiadania, które miało główną bohaterkę tak fenomenalnie wykreowaną. Brawo!

Znów muszę czekać do środy... Wrzućcie coś wcześniej!!! =D

Roxanne Barrett pisze...

Przeczytałam całe opowiadanie i muszę powiedzieć, że jest świetne i naprawdę dopracowane. Niektóre wątki są brutalne, fakt (już prolog mnie zaskoczył). Rozdziały pisane przez Kal szybko mi się czyta, zaś przy rozdziałach Eldera muszę się bardziej skupić. :)Ale! Macie fajne style pisania i rozpoznaję, kto kiedy pisze :D . Postacie są ciekawe, chyba najbardziej mi się podoba Paul. Życzę owocnej weny i kolejny, równie wciągających rozdziałów!

Lilla Weneda pisze...

Przetarła zaczerwienione i podkrążone oczy. Z pamięcią i czasem było ostatnio u niej krucho, dlatego, jeszcze z rana dałaby rękę sobie uciąć, że już komentowała ten rozdział. Ale uświadomiła sobie, że owszem komentowała, ale to nie było tutaj.

Od czego by tu...

Zajrzała w ciemność za oknem. Jej uwagę nie przykuł jednak pogrążony w uścisku nocy krajobraz, a jej własne odbicie...

Jak ja się pokażę w pierwszej oficjalnej pracy w moim życiu?

Westchnęła ciężko. Nie miała już dziś głowy do tworzenia czegokolwiek, już dość się dziś napisała...

Nie pogniewasz się, Elderze, jeżeli napiszę tutaj to, co Ci już pisałam?

Wiedziała, że się nie pogniewa...

Elderze,

fajnie, że nie stawiasz na same dialogi, jak chciałaby większość, bo dialogi to pestka, gorzej skonstruować wyczerpujący opis, tym bardziej zahaczający o kondycję psychologiczną i myśli bohaterów... To się chwali!
Komplikujecie fabułę, ale coraz więcej się wyjaśnia... Caliope córą Voldiego? Aj! Kpiny z Lucjusza zgrabnie przeprowadzone, a to jego westchnięcie i strach przed żoną- nie pasują do obrazu cwaniaczkowatego tchórza z kanonu- czyżby tliła się w nim czułość? Jakaś więź z Caliope? Paul, jako postać też nie jest jednowymiarowy, a jego konstrukcja została dobrze przeprowadzona i obiecująco się rozwija- zależy mu na Caliope, choć wcześniej można było odnieść wrażenie, że tylko się nią pobawi i porzuci, zaangażował się chłopak, nie ma co! A Caliope- mam wrażenie, że na początku miała być wyniosłą panią, gardzącą wszystkim, co pro-mugolskie czy pro-potterowskie, a teraz przez te wydarzenia, wspomnienia- jej dominacja osłabła... Mam nadzieję, że jeszcze pokaże pazur mimo tych wszystkich przykrych rzeczy, które ją spotykają...


Miała nadzieję, że usatysfakcjonowała autorów, w razie czego była gotowa przyjąć falę krytyki... :) Pozdrawiam! :)

Walet Kier pisze...

Elderze, czekam na opis Twojej osobowości w "Autorzy". Dziękuję za przeczytanie mojej prośby.
Robi się coraz ciekawiej... podoba mi się kryryczne podejście do bohaterów. Jestem antyfanką Malfoyów, więc nie mam nic przeciwko kilku cruciatusom w ich stronę... Rozmarzyłam się