19 czerwca 2013

Rozdział 8

Właściwie opublikowany dziś post trudno określić mianem rozdziału. Poprawniej byłoby go nazwać częścią przejściową pomiędzy zdarzeniami, które już zostały opisane, a tym co ma niebawem nastąpić. Wybaczcie też długość i formę tekstu - na swoje usprawiedliwienie mam nawał nauki na egzaminy w trwającej właśnie sesji (dzisiaj zgarnęłam 4.0 do indeksu! ^^). Mam nadzieję, że lektura i tak sprawi Wam przyjemność. :)

***


- Powiadasz, że masz pomysł – powiedziała Caliope. – Jakiż to?
Paul spojrzał na nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy, odwrócił się, poszperał w kieszeniach wyciągając z nich różdżkę i jakiś niewielki przedmiot. Wyszeptał kilka zaklęć, odwrócił się i uklęknął na jedno kolano.
- Wyjdziesz za mnie? – zapytał patrząc jej prosto w oczy.
Dziewczyna spojrzała na niego jak na wariata i roześmiała się w głos.
- Mówię poważnie – dodał spokojnym tonem czekając, aż dziewczyna się uspokoi. Kiedy to nastąpiło zapytała:
- Czy ty w ogóle wiesz w co się pakujesz?
- Owszem.
- I masz jakiś plan?
- Mam.
- I to jest jego niezbędna część?
- Jest.
- Więc… Dobra, niech będzie. – Łaskawie wyciągnęła dłoń i pozwoliła założyć sobie na palec pierścionek z zielonym oczkiem. Paul pocałował ją w rękę i wstał.
- Skoro już się zaręczyliśmy… powiedzmy, że oficjalnie, to co dalej?
- Dalej… uporządkowanie pewnych spraw.
- Co masz na myśli… - Caliope zastanowiła się chwilę wydając z siebie bliżej nieokreślony dźwięk, do złudzenia przypominający „yyy” - kochanie?
- Chyba wolę „kochanie”, ale „yyy” też może być – zaśmiał się Paul. – Przede wszystkim muszę się czegoś dowiedzieć o Malfoyach. Później… później zobaczysz. 
- Paul, jeżeli mamy odegrać jakąś szopkę albo jeśli planujesz apokalipsę, to wolę o tym wiedzieć.
- Nie jesteś córką Lucjusza.
- Nie jestem… czekaj, co ty pierdolisz?
- Nie jesteś córką tego szczura.
- Po czym wnosisz?
- Jesteś wężousta – syknął, jakby to miało wyczerpać temat.
- Ten dar niekoniecznie musi być dziedziczony bezpośrednio po ojcu… - zaczęła, ale znów coś przykuło jej uwagę. – Ty też?
- Ja też.
- Ojciec?
- Nie.
- Więc sam widzisz.
- To nie wszystko. Jesteś nekromantą.
- No i co?
- No i to, że nekromanta musi być potężny. Moc dziedziczy się bezpośrednio po rodzicach.
- Jestem tez córką Bellatrix – przypomniała mu.
- To by nie wystarczyło do zneutralizowania wybrakowanych genów tej blondi – stwierdził dobitnie.
- No dobra. Uznajmy, że twoja hipoteza jest prawdziwa. Więc kto według ciebie miałby być moim ojcem? – Caliope zmrużyła oczy i przyjrzała się chłopakowi uważnie. Na jego twarzy rozbawienie walczyło o miejsce z powagą.
- Czarny Pan – powiedział. Caliope ponownie zaczęła zanosić się śmiechem.
- Chyba cię pojebało.
- Sprawdź. Możemy się założyć – stwierdził Paul. 
- Teraz mówisz bardziej do rzeczy – uznała dziewczyna wciąż chichocząc. – Jak nie będziesz miał racji to… zabawisz się z ożywieńcem.
- Zgoda – odpowiedział po chwili wahania. – A jeżeli będę miał rację, to podarujesz mi Granger.
- Tą szlamę?
- No tak. Jak będę miał rację, to się z nią zabawimy. Zawsze to jedna szlama mniej.
- Zgoda! – Caliope przyjęła zakład.
- Oczywiście wiesz jak przeprowadzić rytuał Relatio Sanguinem?
- Tak, wiem. Tylko z jednym składnikiem eliksiru mogę mieć mały problem.
- Z jakim?
- Z krwią Lucjusza.
- Mocne ściany macie w tym dworze?
- Kamień.
- To wyślij go na jedną… Niby, że to przypadek. A nuż mu się we łbie poustawia – podsunął jej Paul i ułożył się wygodnie na łóżku.  

---
[Kaleid]

12 czerwca 2013

Rozdział 7

Na zdrowie!

***

Zabawy z truposzami miały jedną, niezaprzeczalną zaletę - były diabelnie pouczające. Sprawny nekromanta zawsze wiedział jak długo uda mu się animować opętane zwłoki. Wiedział też jak zniszczyć ożywieńców, których charakteryzowała niewrażliwość na wszystko to, co niechybnie zakończyłoby żywot każdego śmiertelnika i uczyniło na powrót martwym inferiusa, czy inne zombie. Oczywiście sposoby tworzenia i kontrolowania takich istot są absolutnie elementarną wiedzą z tego zakresu.
Caliope z przebywania w sztywnym towarzystwie wyniosła jeszcze jedną naukę, której na próżno było szukać w jakichkolwiek podręcznikach nekromancji: „Jeżeli chcesz mieć spokój, nie reaguj na jakiekolwiek zachowania ze strony osób niemile widzianych. W końcu zabiorą swe szanowne cztery litery i popsują powietrze gdzie indziej.” - oczywiście nie dotyczyło to Zabiniego (takie zachowanie byłoby mu raczej na rękę), ale na Lucjusza i jego małżonkę ta metoda działała wręcz idealnie. Sięgnąwszy więc umysłem do tych dwóch karykatur czarodziejów, które najwyraźniej zamierzały wejść do jej komnaty i zakłócić dość względny spokój uznała, że wystarczająco nadwyrężono jej nerwów jak na jedną dobę. Sięgnęła do dolnej, sekretnej szufladki w nocnej szafce, gdzie przechowywała eliksiry na czarną godzinę, odmierzyła małą dawkę eliksiru słodkiego snu, doprawiła ją naparstkiem dekoktu Rafarda Białego, wsmarowała w kark odrobinę dyptamu i przyłożyła głowę do poduszki.
Kiedy do sypialni Caliope wparowali państwo Malfoy, dziewczyna była już pogrążona w głębokim śnie. Paul, który czaił się pod łóżkiem, nieznacznie uniósł swoją wężową łepetynę. Widzenie w podczerwieni i spektrum promieniowania cieplnego, według niego, było najbardziej fascynującą ze wszystkich zdolności świata natury. Taki Lucjusz - czerwona głowa, tułów przechodzący płynnie w pomarańcz, zieleń, aż do błękitu na wysokości krocza. Nie ma to jak impotencja. Oczywiście cieszył się też wspaniałym słuchem, pozwalającym mu wychwycić jak bardzo Narcyza zapaskudziła swój organizm eliksirami pobudzającymi. Rytm bicia jej serca bardziej przypominał występy pijanego dwulatka usiłującego grać na djembe, niż tykanie zegara, który wisiał nad łożem dziewczyny.
Lucjusz podszedł do nocnej szafki i położył na niej różdżkę Caliope. Udając, że grzebie pod jej poduszką by sprawdzić, czy nie schowała tam znowu jakiejś trucizny, pogłaskał ją delikatnie po głowie i westchnął ciężko. Wydawało się, że chciał ukryć to przed żoną, której wyraźnie się bał (od jego strachu Paula aż skręciło z głodu. Tak reagował, gdy jako wąż wyczuł jakiegoś przerażonego gryzonia – przed sobą miał widocznie szczura prima sort, na dodatek w rozmiarze XXL). Postał jeszcze chwilę przy łóżku córki, po czym wrócił do małżonki czekającej przy drzwiach, objął ją w talii i wyprowadził z komnaty.
Paul grzał się w cieple dziewczyny i rozmyślał nad tym, co zrobić z ostatnimi wydarzeniami. Panna widocznie potrzebowała pomocy. Podobała mu się też niepomiernie, ale i tak największym szokiem było dla niego odkrycie, że jest wężousta. Coś mu nie pasowało w tym zestawieniu. O ile pamiętał ród Malfoyów nie był w żaden sposób spokrewniony ze Slytherinem - a jeśli nawet, to na pewno nie w odcinku historii możliwym do odtworzenia.
- Do licha. Jest córką Bellatrix… Nie, Bellatrix raczej nie pozwoliłaby Lucjuszowi na posiadanie z nią dziecka. Prędzej, dla dobra malucha spłodzonego z kim innym, pasowałoby jej przespać się z tym starym pierdzielem i wmówić mu, że jego wyłącznym sukcesem jest to, w czym nie maczał palców, ani niczego innego. Tylko z kim innym, do cholery, mogłaby mieć to dziecko? – tak wałkując sprawę na lewo i prawo siedział pod łóżkiem dziewczyny, póki nie odczuł, że działanie eliksiru przemija bezpowrotnie i zaczynają ją męczyć koszmary.
Skuliła się na łóżku i drżąc na całym ciele zaczęła otulać się kołdrą, jęczeć i krzyczeć tak samo, jak przed paroma godzinami.
Zwinąwszy swe mocne, sprężyste ciało w spiralę, wyskoczył spod mebla i jeszcze w locie powrócił do ludzkiej postaci. Nachylił się nad nią i powiedział stanowczym głosem prosto do jej ucha:
- Caliope, obudź się! To tylko sen! Caliope! WSTAWAJ DO JASNEJ CHOLE… - jednak nie miał okazji dokończyć zdania. Ostatnim, co zauważył był duży, srebrny pierścień na drobnej, śnieżnobiałej dłoni dziewczyny i rozszerzona strachem źrenica jej pięknego, głęboko błękitnego oka.
- No pięknie… Kurwa! Kyrie eleison, apokalipsa! - wyrzuciła z siebie Caliope patrząc na nieruchome ciało maga spoczywające obok jej łóżka.
- Szlag by to. Czemu zawsze muszę dać w mordę nie temu co trzeba? – z ciężkim westchnieniem zeszła z łóżka i spróbowała podnieść mężczyznę. Właśnie – spróbowała. Ledwo udało jej się go unieść o kilka cali nad grunt, po czym nie wytrzymała i upuściła nieruchome ciało na posadzkę. Gruchnęło, a jego blond czerep ciężko uderzył o podłoże. Nic zeń jednak nie ciekło, Caliope doszła więc do wniosku, że zachował swą integralność cielesną. Rozejrzała się po pokoju. Gdy zlokalizowała różdżkę szybko po nią sięgnęła. Za nic nie mogła sobie przypomnieć, żeby kładła ją na nocnej szafce. W ogóle głowę by dała, że jej tam nie było zanim zasnęła. Wymierzyła w Paula i mruknęła:
- Wingardium, kurwa, leviosa…
Chłopak uniósł się kilka cali nad ziemię, jednak lewitował krzywo łapiąc przechyły i raz po raz waląc łbem o podłogę. Cofnęła zaklęcie walcząc ze śmiechem. Oczywiście w myślach skarciła się za ten odruch - nie chciała (za bardzo) uszkodzić swojego niedoszłego wybawcy, jednak ten widok mile łechtał jej ślizgońskie serce.
- No dobra, niech będzie. Wingardium leviosa! – tym razem zaklęcie wypowiedziane starannie pozwoliło jej przenieść Paula na łóżko. Ciągle jednak chichotała pod nosem.
Nie myślała, że będzie w stanie jeszcze dziś się uśmiechnąć… a jednak. W jej klatce piersiowej rozlewało się dziwne ciepło, kiedy patrzyła na nieprzytomnego mężczyznę.
- Jak by ci tu pomóc… no dobra. Zobaczymy jak będzie z reakcją na ból. Tormenta! – powiedziała mierząc w niego różdżką. Kiedy nie odnotowała żadnej zmiany, usiadła na łóżku i z mieszaniną strachu i fascynacji dotknęła jego klatki piersiowej.
Wymierzywszy różdżkę w jego twarz szepnęła: - Aquamenti!
Pierwszym co czuł, zanim jeszcze ktoś zapalił na powrót światło, był zimny prysznic zraszający mu głowę. Czyżby zdrzemnął się w krzakach i jakiś pies go znalazł?
Potem poczuł dziwne ciepło przenikające aż do jego serca. Uczucie było dla niego jednocześnie nieznośne i rozkoszne. Nie mógł dłużej wytrzymać tej pieszczoty i jednocześnie wiedział, że nie może żyć bez tej tortury.
Głowa bolała go tak, jakby górski troll zrobił sobie z niej werbel. Otwierał powoli oczy, ale i tak wszystko mu się rozmazywało. Cały czas ktoś albo coś lało mu na twarz hektolitry wody.
-Pfff… gllll… tfu! Tfu! Pfu! Chcesz mnie utopić? – spytał, kiedy zlokalizował źródło zjawiska. Caliope uśmiechnęła się i schowała różdżkę.
- No to na dzisiaj dosyć lania wody – stwierdziła rozbawiona. Wyglądał jak przemoknięty kurczak. – Jak się czujesz?
- Dzięki, bywało gorzej. Pytasz jakby cię to rzeczywiście obchodziło…
- Obchodzi. Skoro masz plan jak sprawić, bym nie musiała przez resztę życia mówić do Zabiniego per „kochanie”, to wolę poczekać z twoim pogrzebem do czasu jego realizacji.
- Jakaś ty bezinteresowna… - prychnął Paul. – Tak, faktycznie mam pomysł. Mam też wrażenie, że realizacja przyniesie obopólną korzyść. - Spojrzał w jej oczy. Dostrzegła w nich ogień, tak jak przy pierwszym spotkaniu. Jednak z jakiegoś nieznanego jej powodu nie bała się, że się sparzy.

---
[Elder]

+ Niedługo będę edytowała całą playlistę. Pytanie do Was - mam wstawić więcej Depeche Mode, czy coś mocno zróżnicowanego (jednak trzymającego klimat opowiadania)? ~ Kaleid

5 czerwca 2013

Rozdział 6

Smacznego! 

***

- To mi wygląda na robotę Weasleyów. Goyle, idź z tym lepiej do szpitala. – Zaśmiał się Zabini uważnie przyglądając się opakowaniu po lipnej prezerwatywie. Goryl, cały czerwony na twarzy, skinął głową i wyszedł zrobionym wcześniej przez siebie wejściem, by za bramą dworu się deportować. 
- To na czym skończyliśmy? – zastanowił się chwilę ciemnoskóry chłopak i znów zbliżył się do dziewczyny z okrutnym uśmiechem. 

***

Paul przyglądał się temu wszystkiemu nie mogąc nic zrobić. Uwolnienie się spod wpływu zaklęcia zabierało dużo czasu - nawet teraz, kiedy starał się ze wszystkich sił. W miarę jak Zabini wyglądał na coraz bardziej zadowolonego z życia, Caliope gasła. Nie była w stanie już krzyczeć, ani się szarpać – z resztą wszelkie próby i tak skończyłyby się fiaskiem. Na chwilę ich oczy się spotkały. Zobaczył w nich ból, upokorzenie i… zrezygnowanie. To go złamało. Wytężył raz jeszcze wszelkie siły umysłu i poczuł, jak czar powoli przestaje go krępować. Jednak zanim całkowicie oparł się jego działaniu, Blaise złożył ostatni, brutalny pocałunek na ustach swojej przyszłej żony, ubrał się i opuścił pomieszczenie zaszczycając go szyderczym uśmieszkiem – bardzo w jego stylu.
Caliope się nie ruszała. Miała zamknięte oczy, a z miejsc w które wpiła się krępująca ją lina ciekły strumyczki krwi. Na jej białych ramionach i plecach powoli rozkwitały sińce. Paul nareszcie odzyskał władzę nad ciałem. Wstał i szybko podszedł do dziewczyny. Pozbył się więzów i za pomocą czarów otulił ją jakąś tkaniną.
- Czy jest tu jakiś skrzat domowy? – zawołał w przestrzeń. Rozległ się trzask i przed nim zmaterializowała się skrzatka ubrana w zielony ręcznik.
- Truszka była wzywana przez pana? – ukłoniła się nisko i jej wzrok padł na Caliope. Oczy rozszerzyły jej się z przerażenia. – Co zrobiłeś mojej pani?! – zapiszczała, ale widząc spojrzenie Paula zamilkła.
- Nie ja skrzywdziłem twoją panią – powiedział cicho. – Zaprowadź mnie po cichu do jej sypialni i pomóż mi się nią zająć. 
Skrzatka spełniła polecenie. Kiedy część ran została uleczona, a część opatrzona, Paul pozwolił jej wrócić do kuchni. Sam przysunął sobie fotel do łóżka Caliope. Zamierzał czekać, aż odzyska przytomność - nieważne ile czasu przyjdzie mu spędzić w tej pozycji. Poszperał trochę w książkach. Większość z nich traktowała o nekromancji, kilka o magii pradawnej… Natknął się też na parę czarnomagicznych podręczników. Wybrał jeden z nich i zaczął czytać. Rozbawiły go komentarze dopisane kobiecą ręką na marginesach: „Zaklęcie to wspomaga również działanie większości trucizn...” ~ Taa, bo nie zdychasz od razu, tylko wypluwasz swoje flaki, by móc je dokładnie obejrzeć. ~
            Co jakiś czas podnosił wzrok znad książki, ale Caliope nie dawała żadnych znaków życia, nie licząc nieznacznego ruchu w okolicach jej klatki piersiowej. Po dłuższym czasie, kiedy noc zaczęła już na dobre swoje rządy, oczy dziewczyny drgnęły. Z trudem podniosła powieki i przez chwilę usiłowała mruganiem rozrzedzić mgłę, która przysłaniała jej całe pole widzenia. Czuła rwący ból w kręgosłupie - szczególnie w odcinku szyjnym, a kończynami nie była w stanie jeszcze poruszyć. Ze świstem wypuściła powietrze z płuc i gdy odzyskała ostrość wzroku, jej spojrzenie spoczęło na Paulu. Obrazy zdarzeń sprzed kilku godzin zaczęły napływać do jej głowy, zanim jeszcze w pełni odzyskała świadomość. Poczuła jak wypełnia ją poczucie upokorzenia i wstydu. Odwróciła głowę, by nie patrzeć w oczy młodzieńca.
- Co tu robisz? – zapytała cicho, uparcie wpatrując się w okno.
- Czekałem, aż się obudzisz, żeby móc ci obiecać, że ten asfaltowy skurwiel więcej cię nie dotknie – odparł chłopak.
- Więc uznajmy, że obiecałeś. Teraz już pójdziesz?
- Nie, zostanę.
- Zwariowałeś - spojrzała na niego w końcu. - Jak cię tu znajdą, a znajdą na pewno…
- Nie znajdą. Zaufaj mi – przerwał jej Paul. – Poza tym nie mów, że cię to obchodzi.
Caliope prychnęła i odwróciła się znów w stronę okna. Po chwili jednak spojrzała na chłopaka.
- Jak to się stało, że ten przygłup cię złapał? – zapytała.
- Nie mam doświadczenia w akcjach ratunkowych – uśmiechnął się chłodno. – Ułamek sekundy za długo myślałem jak mam się do ciebie dostać. Zaskoczył mnie.
- Powiadasz, że nie usłyszałeś słonia w składzie porcelany… - podsumowała Caliope, a kąciki jej warg uniosły się nieznacznie.
- Nawet najlepszym się zdarza – odparł. – Co się stało? – dodał niespodziewanie.
- Słucham? – dziewczyna zmarszczyła brwi.
- Co się stało, zanim…
- Nic, czego bym nie przewidziała. – Odpowiedziała Caliope nie patrząc mu w oczy.
- Jak to?
- Kiedy po raz pierwszy… No, w każdym razie od dłuższego czasu ćwiczyłam magię bezróżdżkową i opanowałam ją dość dobrze. Z tym, że w takiej sytuacji… - zawiesiła na chwilę głos nie wiedząc w jakie słowa ubrać to, co chciała mu powiedzieć. – Na początku blokują mnie wspomnienia i strach, a kiedy się zaczyna nie jestem już w stanie się obronić. Blaise miał czyste pole, mógł zrobić co chciał i doskonale o tym wiedział. – Ostatnie zdanie wyrzuciła z siebie na jednym wydechu.
- Czekaj, czy mi się zdaje, czy ty właśnie powiedziałaś, że to nie zdarzyło się ten jeden raz? – Paul poczuł jak krew powoli zaczyna wrzeć w jego żyłach.
- Mój brat za niewielką odpłatą pozwalał swoim kumplom się do mnie dobrać. – Powiedziała bez emocji w głosie. – Zaczął jak byłam na czwartym roku w Hogwarcie. Uważał to za całkiem niezłą naukę przedsiębiorczości i przygotowanie do prowadzenia rodzinnego biznesu i operacji finansowych. Zabini był najczęstszym… klientem. Wtedy jeszcze nie potrafiłam się oprzeć działaniu Imperiusa… a dziś okazało się, że w takich chwilach nadal nie potrafię.
- A ja myślałem, że to szlamy są najgorszym rodzajem pomyj w hogwarckich murach. Ten skurwysyn mi za to zapłaci. Słono zapłaci.
- Niby z jakiej racji? – zapytała. – Ta sprawa nie ma z tobą nic wspólnego… i tak nic nie możesz zrobić. Dzięki mojej macosze czeka mnie szczęśliwe pożycie małżeńskie, nie ma co.
- A gdyby tak pokrzyżować jej plany matrymonialne względem ciebie? – zapytał Paul z błyskiem w oku.
- Niby w jaki sposób? Co, mam przyjść do niej z tobą za rączkę, powiedzieć, że jesteś moim narzeczonym i czekać na błogosławieństwo?
- Chociażby.
- Zwariowałeś do reszty – stwierdziła Caliope i spojrzała w stronę drzwi zza których dobiegły ją zbliżające się odgłosy kroków. – Szybko, zamknij się w mojej łazience, ktoś idzie.
Chłopak odstawił fotel i spojrzał na nią z podejrzanym uśmiechem. Po chwili w miejscu, w którym stał mężczyzna wiła się piękna kobra królewska.
- Ty chyba nie potrafisz się czymś nie pochwalić, jak tylko masz ku temu okazję – zasyczała Caliope ciekawa, czy w tej postaci chłopak zrozumie wężomowę. - Właź pod moje łóżko zanim ktoś cię tu zobaczy.

---
[Kaleid]

+ Rozdział dedykuję Lilli Wenedzie - z nadzieją na jej kolejny epicki komentarz. :)