16 sierpnia 2013

Rozdział 10


Wybaczcie nam tę długą przerwę. Potrzebowaliśmy wakacji. 
Ten rozdział nie był konieczny - nie wnosi zbyt wiele do fabuły, ale ja tak bardzo nie lubię jego bohaterki, że nie mogłam się powstrzymać. Poza tym odniosłam wrażenie, że macie ochotę na coś mocniejszego. Miłego czytania!

***

            Imię Caliope oznacza „Pięknolica”, a muza, która je nosiła była patronką poezji. Jednakże dla Paula istniała tylko jedna kobieta o tym imieniu i tę właśnie tulił do swojego, jeszcze niedawno lodowatego i niewzruszonego, serca.
- Zwinny z ciebie gad – stwierdziła sennie Caliope.
- Jeszcze nie pokazałem co potrafię – odparł Paul gładząc delikatnie jej włosy.
- Zapewne. Jednakże twoje wężowe zabawy coś mi przypomniały.
- Mianowicie?
- Mam pewne porachunki z wiewiórowatą narzeczoną Bliznowatego - Wymoczka – Który – Nie – Zdechł – Wtedy – Kiedy - Powinien.
- Czymże ta nędzna wychowanka domu szlam cię uraziła?
- Po prostu czuję się w obowiązku spełnić jej przeznaczenie – odparła dziewczyna dając mu do zrozumienia, że (na razie) nie ma po co dalej dopytywać.
- W ramach odreagowania po ostatnich dniach, jak rozumiem – uśmiechnął się Paul i przytulił ją mocniej.
- Właśnie tak – odwzajemniła uśmiech i zamknęła oczy, by za chwilę oddać się we władanie mocy Morfeusza.

***

            Kiedy się obudziła, słońce było już wysoko na niebie. Rozejrzała się dookoła, ale komnata była pusta. Za to z łazienki dobiegały wyraźne dźwięki sygnalizujące czyjąś obecność. Chwilę później, jak na zawołanie, drzwi się otworzyły i stanął w nich Paul, owinięty w pasie jedynie ręcznikiem. Mokre włosy opadały mu łagodnie na czoło, a kropelki wody połyskiwały na jego silnych ramionach.
- Dzień dobry, najdroższa – powiedział, a na jego twarzy pojawiła się ulga. – Nareszcie się obudziłaś.
- Nareszcie? – zapytała, a jej głos był jeszcze lekko zachrypnięty. – Ile czasu spałam?
- Nieco ponad trzy doby.
Caliope westchnęła ciężko, przeciągnęła się i zwlekła z posłania. Ziewnęła szeroko i poczłapała do łazienki.
Przeszło godzinę zajęło jej doprowadzenie się do względnego porządku.
- Merlinie, wyglądasz jak Bellatrix – podsumował Paul wchodząc do łazienki, kiedy usiłowała rozprawić się z burzą ciemnych i nadal mokrych włosów.
- … kołtuny. Jak się wkurwię, to was wszystkie zetnę i będziecie miały tyle z tego. No kurwa – przerwała monolog i pytająco spojrzała na swojego narzeczonego. – Mówiłeś coś?
- Wyglądasz jak swoja matka – powtórzył. Odpowiedziała mu uśmiechem i powróciła do maltretowania swojej głowy.
- Pierdolę – chwyciła różdżkę i z jej pomocą dokończyła to, z czym miała problem używając tylko grzebienia i szczotki. Wyminęła Paula w drzwiach i zawołała swoją skrzatkę, by zamówić śniadanie. W końcu usiedli razem przy stoliku.
- Przydałoby się ustalić plan działania na dziś – stwierdziła spokojnie Caliope smarując chleb masłem.
- Co masz na myśli?
- Mówiłam, że mam sprawę do załatwienia z tą brudną, małą wiewiórą. Masz ochotę się ze mną zrelaksować? – zapytała i uśmiechnęła się pod nosem. Paul zrozumiał i niemal od razu się rozpromienił.
- Z tobą zawsze.
- Więc słuchaj uważnie – powiedziała i zaczęła omawiać przemyślaną wcześniej taktykę.

***

- Mam cię, złotko – wysyczała Caliope trzymając Ginevrę Weasley w mocnym uścisku. Dziewczyna się wyrywała, jednakże zaklęcie Silencio skutecznie zamknęło jej piegowaty pyszczek. Odciągnęła ją szybko między drzewa - niedługo reszta Harpii miała zacząć schodzić się na trening, a jej nie zależało na dodatkowej konfrontacji. - Szykuj się na zabawę – dodała i, po uprzednim oszołomieniu ofiary, deportowała je do umówionego miejsca.

***

            Sklepienie pomieszczenia oświetlonego jedynie paroma pochodniami ginęło w mroku. Kamienne ściany pozbawione były okien – wystawały z nich żelazne haki na których wisiały najróżniejsze przedmioty – od ciężkich kul i łańcuchów, przez korbacze i topory, aż po wymyślne narzędzia tortur. W rogu pomieszczenia znajdował się duży piec, w którym złowrogo szalał ogień. 
Paul stał na środku sprawdzając, czy łańcuch zwisający ze sklepienia utrzyma ciężar człowieka. Zauważywszy swoją narzeczoną i jej zdobycz uśmiechnął się szeroko.
- Możesz wieszać, najdroższa – powiedział i odsunął się, by zrobić miejsce dziewczynie. Ta machnęła różdżką i łańcuchy posłusznie owinęły się wokół kostek i nadgarstków Ginny. Drugie machnięcie i wiewióra już wisiała półtora metra nad ziemią.
- W sam raz – uznała Caliope i uśmiechnęła się do Paula. – Przygotowałeś wszystko?
- Oczywiście. Możesz już ją obudzić – odpowiedział i złożył na jej ustach lekki pocałunek.
- Reenervate – powiedziała i obserwowała jak dziewczyna powoli odzyskuje przytomność. Czekała na swój ulubiony moment – kiedy ofiara orientuje się co właściwie się stało i wpada w panikę. Ginevra tym razem nie zawiodła jej oczekiwań – wrzeszczała i szarpała się dziko, co szybko sprawiło, że z miejsc spętanych łańcuchem zaczęła cieknąć krew.
- Piękny widok – skwitowała cicho, kiedy wiewióra nieco się uspokoiła i czując narastającą ekscytację chwyciła ją za włosy i brutalnie wygięła jej szyję w taki sposób, by dokładnie widziała co dla niej przygotowano. – Ufam, że pamiętasz Komnatę Tajemnic. Dokończę teraz to, co wówczas przerwał twój szlamowaty Chłopczyk – Który – Nie – Zdechł. Cieszysz się? - ton jej głosu nawet Paula zmroził do szpiku kości. Kiedy Ginny otworzyła usta, Caliope uniosła różdżkę i szepnęła:
 – Accio język.
Właścicielka owego narządu zawyła z bólu i zaczęła się dusić, kiedy próbował uwolnić się z jej ciała. Potrzebował jednak pomocy, której Paul niezwłocznie udzielił.
- Sectumsempra – powiedział jakby od niechcenia, a mięsień w końcu posłusznie wylądował pod nogami przyszłej pani Dołohow. – Nie uważasz, że trzeba trochę wyczyścić? Patrz, ubrudziła się na twarzy – dodał po chwili.
- Masz rację. Chłoszczyść! – dziewczyna lekko poderwała różdżkę i z ust wiewióry zamiast krwi zaczęła wydobywać się piana. Z braku dopływu powietrza straciła przytomność, więc Caliope mruknęła cicho przeciwzaklęcie, by zabawa nie zakończyła się zbyt wcześnie.
- Ubranie nie będzie już potrzebne – mruknął Paul obejmując Caliope w talii i całując jej szyję. Czarownica uśmiechnęła się i delikatnie poderwała różdżkę, a wiewiórowate łaszki zajęły się wesoło trzaskającymi ognikami. Właścicielka płonącej odzieży wydała z siebie przeciągły krzyk. Powoli skrawki materiału odpadały z niewielkimi kawałkami spalonej skóry, jednak Caliope uważała, by nie poparzyć ofiary zbyt mocno. W końcu ciało Ginevry zostało uwolnione z krępujących je szmat. Paul przyjrzał się mu uważnie i powiedział:
- Nie wiem co ten Szlamotter w niej widzi. – Caliope przytaknęła tylko i przywołała do siebie sztylety, które zdążyły rozgrzać się do czerwoności w palenisku.
- Proszę – jeden z nich podała Paulowi i uniosła nieco jedną z piersi dziewczyny. – Zajmij się drugą, tylko postaraj się nie uszkodzić kości, żeby w Komnacie wyglądały porządnie. Zamrozisz, jak tylko skończymy?
- Oczywiście – odparł i wziął się do roboty. Wiewióra wrzeszczała coraz głośniej. Nagle wszystko ucichło. – Caliope? – zauważył, jak dziewczyna chowa różdżkę i kontynuuje dzieło.
- Spokojnie, ja tylko unieszkodliwiłam jej struny głosowe, bo miałam dość tego wrzasku – uśmiechnęła się i wykonała ostatnie cięcie. Zaraz też zaczęli sukcesywnie pozbawiać dziewczynę skóry z tułowia. Gdy tylko traciła przytomność, Caliope szybko doprowadzała ją spowrotem do preferowanego stanu. Kiedy skończyli, Paul zamroził wierzchnią warstwę mięsa.
- Dobijamy, patroszymy i przenosimy ją do Hogwartu, czy jeszcze się pobawimy?
- Już nie bardzo jest czym… Za duże ryzyko, że uszkodzimy kości. Mam jednak ochotę zrobić jeszcze jedną rzecz. Incendio! – włosy wiewióry zaczęły płonąć. Wyglądała jak zapałka. – Zawsze chciałam użyć tego zaklęcia w ten sposób – powiedziała i po chwili zgasiła ogień wodą z różdżki. – Nadal żyje. Chcesz dobić? 
- Jasne. Mam nawet pomysł jak oszczędzić sobie trudu patroszenia – widząc minę Caliope dodał szybko. – Oczywiście nie uszkodzę szkieletu. – Uniósł różdżkę i włożył w pochwę konającej powoli Ginevry. – Bombarda minima – rozległo się mokre plaśnięcie, jakby ktoś zabił szczególnie okazałego chrząszcza. Oczy ofiary zaświeciły białkami, głowa opadła bezwładnie, a spomiędzy jej nóg zaczęła kapać powoli czerwonobrunatna maź.
- Nieźle – pochwaliła Paula Caliope i złożyła na jego ustach krótki pocałunek. – Więc to by było na tyle. Przenosimy ją do Komnaty, mój drogi.   

---
[Kaleid]



Właśnie! Zapomniałabym.
Apeluję do anonimowych czytelników: napiszcie pod tym rozdziałem jakiś komentarz, żebyśmy wiedzieli ile osób czeka na kolejny rozdział.
To może znacznie przyspieszyć naszą pracę.
Z góry dziękujemy! :)