18 grudnia 2013

Rozdział 12


Rozdział miał pojawić się w listopadzie, a mamy połowę grudnia. 
Bardzo Was przepraszam! 

Mam nadzieję, że nowy szablon się podoba.
Zapraszamy też do wzięcia udziału w naszym konkursie - szczegóły TUTAJ!  

***

            Wydarzenia ostatnich kilku miesięcy odbiły się nie tylko na Caliope. Lucjusz miał dość swojej żony – zresztą ze wzajemnością. Blaise nie pokazywał się w Malfoy Manor, a jego matka rozważała zerwanie zaręczyn młodych, co Narcyzę doprowadzało do szewskiej pasji. Paul coraz bardziej pragnął zemsty i martwił się o Cal, która zamknęła się w swoim świecie. Od kilku tygodni spędzała większość czasu w swojej pracowni studiując czarnomagiczne księgi, warząc eliksiry i nie dopuszczając do siebie nikogo. Nawet na listy swojej przyjaciółki odpisywała jednym zdaniem, mimo że zwykle wysyłała do niej mini powieści.

- Dwie miarki łuski skorpeny, palec nieśmiałka, pół łyżeczki ropy z czyrakobulwy, zamieszać w prawo trzy razy i podnieść nieco temperaturę… - Caliope mruczała do siebie recepturę eliksiru i mieszała zawzięcie w kociołku. Za nią znajdowała się cała gama gotowych wywarów – od veritaserum, przez wywar żywej śmierci do eliksiru wielosokowego i na złotym felix felicis kończąc. W prawdzie prawidłowego działania tego ostatniego wytworu nie mogła zagwarantować, ale ładnie komponował się kolorystycznie w kolekcji, stojąc obok ciemnoróżowej amortencji i grafitowego eliksiru wiggenowego. Gdyby Severus Snape żył, byłby dumny ze swojej chrześniaczki.  
- Jeszcze trzy krople mojej krwi – szepnęła dodając ostrożnie składnik – i powinno być gotowe. Chyba tym razem nic nie pomyliłam – zerknęła do księgi, by przeczytać opis gotowego produktu - szkarłatny, z lekko iskrzącą się powierzchnią. Wyglądało na to, że wyszedł pierwszorzędny, więc przelała większość do butelki, postawiła ją na półce i machnęła różdżką, by odpowiednio opisana etykietka przykleiła się do szklanej powierzchni. Resztę zostawiła w kociołku na blacie.

            Paul siedział w pokoju Caliope i czytał książkę… a raczej stwarzał pozory, zatopiony w swoich rozmyślaniach. Martwiło go, że dziewczyna tak długo nie odzyskuje równowagi, myślał jak inaczej może jej pomóc. Na razie postanowił dać jej jeszcze trochę czasu i zajął się dostarczaniem składników eliksirów, o które prosiła. Przynosił jej też najróżniejsze księgi i cierpliwie czekał nie poruszając „ciężkich tematów”, a w rozmowach ograniczał się do podstawowych pytań typu „potrzebujesz czegoś” i „jak ci idzie”. Odpowiedzi były pozbawione jakichkolwiek emocji, ale przynajmniej je uzyskiwał, więc uznał, że na razie lepiej się nie wychylać. W takiej zadumie trwał od dłuższego czasu, więc nie zauważył, że Caliope weszła do pokoju. Otrzeźwił go dopiero jej głos.
- Paul?
- Tak, kochanie? – spojrzał na nią nieco nieprzytomnie.
- Pamiętasz nasz zakład? Możemy go w końcu rozstrzygnąć. Skończyłam eliksir.
- Jaki za… Caliope, czy ty uwarzyłaś relativaerum?
- Za milionowym podejściem, ale tak – powiedziała i na jej twarzy pojawił się pierwszy, naprawdę szczery uśmiech od dłuższego czasu. Na jego widok chłopak nie wytrzymał i przytulił mocno dziewczynę. Ku jego zdziwieniu nie odepchnęła go, tak jak to się działo wcześniej, tylko przylgnęła do niego ufnie i schowała głowę w jego ramionach.
- Witam spowrotem, moja droga – szepnął Paul i pocałował ją w czubek głowy. Nagle usłyszeli kroki na schodach, więc chłopak szybko przemienił się w węża i wpełzł na kolumienkę łoża udając zdobienie. Ułamek sekundy później rozległo się pukanie i do pokoju wszedł Lucjusz.
- Caliope, mam dla ciebie niespodziankę… - powiedział niepewnie spoglądając na dziewczynę. – Zejdź na dół, proszę.
- Dobrze, zaraz zejdę – odparła. Czarodziej jeszcze chwilę bacznie obserwował córkę.
- Zaraz zejdę – powtórzyła trochę bardziej stanowczo, na co jej ojciec westchnął i wyszedł z pokoju.
- Cal? – Paul zeskoczył z kolumienki, w locie przybierając ludzką postać.
 - W porządku. Poczekaj tutaj na mnie – wzięła różdżkę ze stolika, schowała ją w rękawie sukni i wyszła. Szybkim krokiem przemierzyła korytarz i zatrzymała się u szczytu schodów nasłuchując. Do jej uszu nie dobiegał żaden dźwięk, więc zeszła na sam dół. W hallu stał chłopczyk.
- Scorpius! – podbiegła do dziecka, rzuciła się na kolana i mocno je przytuliła. Malec ufnie wtulił twarz w jej ramię.
- Ciociu, nie chcę wracać do domu – szepnął. Caliope delikatnie oderwała go od siebie i ujęła jego twarz w dłonie. Uważnie się mu przyjrzała i syknęła z wściekłością, przytulając go z powrotem.
– Zabiję ich! Zabiję, przysięgam. – warknęła cicho.
- Wiesz, siostrzyczko, zawsze mnie zadziwiało twoje podejście do tego bachora. Jesteś taka ostra, taka… okrutna, a przy dziecku stajesz się bezbronna. Zupełnie jak ono – głos Dracona odbił się echem od kamiennych ścian. Caliope natychmiast stanęła prosto i odwróciła się w stronę brata osłaniając Scorpiusa własnym ciałem.
- Witaj Draco – syknęła cicho. - Cóż za miłe spotkanie. Co u ciebie i twojej zdziry? Widzę, że katowanie dziecka całkiem dobrze wpływa na twoje samopoczucie.
- Nic się nie zmieniłaś – uśmiechnął się chłodno. – Lepiej ty powiedz co u twojego narzeczonego. Sprawdza się jak za czasów szkolnych? Szkoda, że już nie mam z tego tytułu żadnych korzyści.
- Porozmawiaj z nim, może ci zapłaci – odparła spokojnie, chociaż najchętniej rozszarpałaby mężczyznę na miejscu.
- Moja droga, nie będę pobierał opłat za zużyty towar – w jego głosie zabrzmiała kpina. – A teraz odsuń się, zabieram bachora do domu.
- Nie zabierasz – powiedziała i wyciągnęła różdżkę. – Petrificus Totalus! – krzyknęła. Draco odskoczył, a zaklęcie odbiło się od sufitu krusząc kawałek sklepienia. Szybko dobył różdżki i już zaczynał inkantację, ale Caliope była szybsza.
- Expulso! – zaklęcie znów chybiło celu i zanim zdążyła rzucić kolejną klątwę, czarodziej zawołał:
- Drętwota! – Cal rzuciła się na Scorpiusa przygniatając go do ziemi. Czerwony promień przeleciał nad ich głowami i roztrzaskał kawałek kolumny.
- Crucio! – wrzasnęła i zobaczyła, jak Draco pada na posadzkę wijąc się z bólu. Nie poczuła jednak charakterystycznej więzi z torturowanym, która pozwalała kontrolować zaklęcie.
- Niezła próba, braciszku – powiedziała i natychmiast pożałowała, że nie wykorzystała momentu. Draco uniósł różdżkę i krzyknął:
- Everte Statum! – nie zdążyła zablokować klątwy i została odrzucona od Scorpiusa. Kiedy uderzyła z impetem o kamienną podłogę, zrobiło jej się ciemno przed oczami, a na karku poczuła coś ciepłego i mokrego.
- Kurwa! Sectumsempra! – niewiele myśląc wycelowała na oślep. Tym razem trafiła i usłyszała ryk wściekłości i bólu. Gdy tylko wyostrzył jej się wzrok, wstała i szybko oceniła sytuację. Draconowi właśnie udało się dotrzeć do sparaliżowanego strachem dziecka. Zostawił za sobą smugę krwi na posadzce. Ze schodów zbiegał Paul, wyszarpując różdżkę z kieszeni.
- Impedime... - zaczął inkantację, ale młody Malfoy był szybszy. Chwycił syna za rękę i deportował się, zanim zaklęcie go dosięgło.
- Kurwa! Wracaj tu, tleniony skurwielu! – Caliope wrzasnęła z bezsilności i schowała twarz w dłoniach. Paul do niej podszedł, ale był zmuszony szybko przybrać zwierzęcą postać i ukryć się w fałdach sukni dziewczyny.
- Co tu się działo?! – Lucjusz wbiegł do hallu i rozejrzał się po nieco zdewastowanym pomieszczeniu.
- Twój syn miał ochotę porozwalać ci ściany, bo katowanie syna już mu nie wystarcza – rzuciła oschle dziewczyna. – Tak więc nadal nie zawracaj sobie głowy. Nic wielkiego się nie dzieje. – wyminęła go i zaczęła iść w stronę schodów.
- Caliope… - chwycił ją lekko za ramię.
- Tak, ojcze. Cieszę się z niespodzianki. Miło było porzucać sobie kilka klątw. A teraz daj mi spokój – wyszarpała rękę z uścisku czarodzieja i pobiegła do swojej sypialni. Dotknęła tyłu swojej głowy – był lepki od krwi i niemiłosiernie bolał.
- Kurwa… - przeklęła pod nosem i zajęła się raną. W tym czasie Paul wrócił do swojej postaci.
- Pokaż to… - poprosił, a nie doczekawszy się żadnej reakcji wyciągnął rękę, by pomóc.
- Nic mi nie jest – stwierdziła zimno. Zatrzymał się w pół kroku zaskoczony.
- Cal…
- Przestań – syknęła cicho i zaczęła smarować rozcięcie dyptamem. Ręce zaczęły jej się trząść, a w oczach zaszkliły się łzy. Kiedy prawie upuściła fiolkę z lekiem nie wytrzymał i mocno ją przytulił. Z ulgą poczuł, że dziewczyna się trochę rozluźniła.
- Daj, ja to zrobię – obejrzał ranę. Nie była głęboka, więc wyjął różdżkę i szybko ją zlikwidował.
- Dziękuję i przepraszam – powiedziała Caliope patrząc mu w oczy. Uklęknął przed nią i oparł się o jej kolana.
- Załatwimy skurwiela. Nie tknie więcej tego dziecka. Obiecuję – odgarnął jej włosy z policzka i otarł łzę, która zaczęła na nim zastygać.
- Chcę się dowiedzieć, że on nigdy nie był moim bratem – powiedziała.
- Więc sprawdźmy to. Teraz.
Nie potrzebowała zachęty. Wstała, podeszła do półki z książkami i stuknęła w nią różdżką.
- Discordia – szepnęła. Odsłoniło się wejście do jej pracowni. Paul wszedł do środka i rozejrzał się dookoła. Jego wzrok padł na półkę z eliksirami.
- Niezły zbiór – powiedział z uznaniem.
- Pamiętaj, kto był moim ojcem chrzestnym – stwierdziła z cieniem uśmiechu i błyskiem dumy w oczach. Podeszła do kamiennego blatu, na którym stał przygotowany wcześniej eliksir. Wznieciła ogień pod kociołkiem i poczekała, aż wywar zacznie wrzeć. Rzuciła zaklęcia ochronne na Paula i na siebie, a z szuflady wyciągnęła fiolkę z jakąś brunatnoczerwoną grudką – krew Lucjusza. Dolała do niej kilka kropel wody i dobrze zmieszała, by zawartość stała się półpłynna.
- Chwila prawdy… - mruknęła i przelała substancję do kociołka. Eliksir niemal natychmiast zaczął się pienić.
- Na ziemię! – krzyknęła dziewczyna i pociągnęła Paula za sobą. Rozległ się głośny huk, potem trzask i obok nich upadły resztki kociołka, obryzgując ich wspomnieniem po eliksirze. 
- Trzeba będzie posprzątać… - powiedziała cicho, a na jej twarzy malował się wyraz głębokiego szoku.

---
[Kaleid]


+ Dedykuję ten post Małemu Lewkowi i Szocikowi - moim kochanym towarzyszkom w polonistycznym boju. :* 

19 października 2013

Rozdział 11

PRZEPRASZAMY! 
Tak długo nie publikowaliśmy nowego rozdziału, że aż nam głupio. Mamy nadzieję, że teraz wrócimy do regularnego umieszczania na blogu kolejnych rozdziałów. Miłego czytania!

***


Kolejnych kilka tygodni minęło młodym niczym sen. Pokręcone uczucie wzrastało w nich i stawało się coraz potężniejsze, a ich moce dostroiły się do siebie w takim stopniu, że uzupełniali się doskonale w każdym aspekcie. Blaise nie pojawiał się w ich życiu od tamtego feralnego wieczora, więc Caliope nie myślała o nim zbyt często. Oboje z resztą rzadko myśleli o czymś innym, niż o tej drugiej, wyjątkowej osobie.
Paul niemalże zamieszkał w Malfoy Manor. Pod postacią węża mógł pozostawać niezauważony – jako ozdoba kolumny, czy element ornamentyki żyrandola. Kilkakrotnie musiał się jednak ratować szybką ucieczką pod spódnicę Caliope, by wcielić się w rolę podwiązki u jej pończoch. Dziewczyna raczej się nie skarżyła, od czasu do czasu rumieniąc się nieznacznie, gdy postanawiał zapuścić się nieco wyżej niż powinien.
Przy jednej z takich właśnie okazji, gdy Narcyza prawie nakryła ich na obściskiwaniu się w korytarzu kuchennym, o dziwo spokojnie przesiedział pod kiecką powrót do sypialni dziewczyny, co dla niego samego stanowiło nie lada zaskoczenie. Gdy tylko Caliope zamknęła drzwi i przekręciła kluczyk w zamku, zsunął się lekko z jej długiej, gładkiej nogi i z cichym szelestem przemienił się za jej plecami. Mocno łapiąc ją w talii nachylił się do jej szyi i złożył gorący pocałunek. Gdy poczuła na swojej skórze jego usta, a jego silne dłonie zacisnęły się na jej biodrach, zamknęła oczy i z jej piersi wyrwało się ciche westchnienie. Dłonie dziewczyny opadły na nadgarstki Paula, by zaraz przesunąć je niżej i spleść ich palce w mocnym uścisku.
Chłopak całował jej szyję coraz wyżej i wyżej, aż jego usta dotarły do kształtnego uszka dziewczęcia. Ostrożnie zaczął całować płatek, lekko ssać i przygryzać. Czuł, że sprawia jej tym przyjemność. Caliope zaczęła przesuwać jego dłonie po swoim ciele. Jego – jej przyszłego małżonka. Nawet nie zdawała sobie sprawy kiedy zwykła umowa została zastąpiona uczuciami. Pragnęła go. Chciała zjednoczyć się właśnie z nim. Z nim i nikim innym, zarówno tym razem, jak i każdym kolejnym. Do końca życia. I wiedziała, że Paul czuje to samo. Nie mógł oprzeć się pokusie. Złapał ją mocniej za biodra i odwrócił twarzą do siebie. Przyparł ją do ciężkich, dębowych drzwi swoim ciężarem.
- Wytłumione? – szepnął jej do ucha.
W odpowiedzi ona jedynie skinęła głową. Zatracała się w pieszczotach jakimi zostawała obdarzana przez błądzące, w ślad za zsuwającą się z niej suknią, dłonie.
Gdy poczuła, że materiał jest już w okolicach kostek, chłopak ujął jej twarz w dłonie, spojrzał głęboko w oczy i pocałował namiętnie. To był moment, kiedy po raz pierwszy od dawna poczuła się na swoim miejscu – ona należała do niego, a on do niej. Jego usta nie pozwalały jej jednak skupić myśli na czymkolwiek - całował ją coraz zachłanniej.
Jego dłonie drżały od nadmiaru emocji do tego stopnia, że nie radziły sobie z zapięciami jej gorsetu. Palce chłopaka szarpały haftki, aż wreszcie wysunął z rękawa różdżkę, wycelował ją w stronę tejże opornej części garderoby, nieznacznie się odsunął i mruknął zniecierpliwiony:
- Alohomora, cholero!
Gorset opadł na podłogę, pozwalając Paulowi przez chwilę podziwiać piękno jego narzeczonej w stroju Ewy. Wkrótce jednak wiła się przyciśnięta z powrotem do drzwi, pieszczona bezlitośnie przez ukochanego. Jej zamglony wzrok spoczął przez sekundę w jego bazyliszkowych oczach.
- Pragnę cię… - szepnęła, zaplątując swoje smukłe palce we włosy maga.
Słysząc to podniósł lekkie jak piórko dziewczę i położył je na łożu. Ciemne włosy Caliope rozsypały się kaskadą na zielonej pościeli. W tej chwili była najpiękniejszą kobietą świata, taką też na zawsze miała dla niego pozostać.
Położył się obok niej, przesuwając dłonią po jej ciele i od szyi zaczynając schodził w dół, aż zatrzymał się na udach.
- Złap się ramy łóżka… - powiedział do niej łagodnie, acz stanowczo. Spodziewała się, że będzie chciał jej lekkiego zniewolenia, uległości. Rozmawiali o tym wcześniej fantazjując. Podobało jej się, że choć to on będzie dominował, to właśnie ona go wybrała i tym samym dała mu ku temu przyzwolenie.
- Retinaculum – szepnął, a z filarów baldachimu wystrzeliły liny krępując dłonie dziewczyny. Teraz całkowicie już do niego należała. Czuła się bezpiecznie i była ciekawa, co Paul jej zrobi. Pierwszy raz się nie bała. Chciała tego, co miało się wydarzyć.
- Kochanie… - szepnął, po czym zawiązał jej oczy czarną opaską.
Czuła, jak wzdłuż jej ciała zostaje nakreślona lodowata linia. Uwielbiała tę jego magię żywiołów. Zawsze znajdował coś, co ją zaskoczy… W końcu czubek różdżki dotarł tam, gdzie czuła największe ciepło. Wygięła się w łuk i lekko jęknęła.
- Rictusempra… - szepnął Paul i to właśnie było ostatnie słowo jakie słyszała świadomie zanim minęło kilka cudownych minut. Zaklęcie zniewalającej łaskotki rzucone na intymne okolice ciała doprowadzało ją do szaleństwa. Wydawało jej się, że setki milionów maluteńkich palców pracowało zawzięcie nad jej zakątkiem rozkoszy. Szczęście, że wytłumiła całkowicie swoją sypialnię.  
Gdy jej krzyki przybrały na sile, a mięśnie zaczęły się napinać w niekontrolowany sposób, Paul uśmiechnął się i mruknął:
 – Crucio…
W chwili, w której jej ciało przeszywały pierwsze spazmy pełni rozkoszy nagle uderzyło ją coś jeszcze - niewiarygodny wręcz ból mieszający się z kolejnymi falami orgazmu. Nie wiedziała już dokładnie co czuje, dlaczego krzyczy i czemu wije się w (jeszcze niedawno) tak nieskazitelnie gładkiej pościeli.
Chłopak obserwował jej męki z fascynacją. W końcu jednak zauważył, że ból zaczyna przewyższać przyjemność. Zdjął więc z dziewczyny klątwę cruciatus i nachylił się nad nią, by ucałować jej rozchylone delikatnie usta.
- Weź… mnie… - wyszeptała. Nie musiała dwa razy powtarzać.
Wysłuchał jej prośby jeszcze kilkakrotnie tej samej nocy. Kolejnego dnia obudzili się obok siebie zmęczeni, ale szczęśliwi.
Paul szybko jednak musiał zniknąć z horyzontu – Lucjusz już w pół godziny po pobudce stanął pod drzwiami sypialni córki i zaczął drzeć się niczym stare, wyłachane gacie:
- Wyłaź w końcu, głupia dziewucho! Matka chce cię widzieć zanim wyjedzie!
Ciszej zaś dodał:
- Caliope, wyjdź. Proszę, wyjdź z tego cholernego pokoju, bo nie dam rady dłużej powstrzymywać Narcyzy…
Dziewczyna już miała opuścić swoją komnatę. Wstała z łóżka, ubrała się i nagle odczuła coś nieprzyjemnego w okolicach żołądka. Dawno tak nie błogosławiła założycieli dworu za samodzielne łazienki przy każdej sypialni – po krótkim sprincie oddała wolność i honory w głębokim ukłonie dumnemu, kolorowemu ptakowi.
- Kurwa, poranne mdłości? – mruknęła Caliope, próbując nie zamoczyć włosów w wodzie, której nawet Dumbledore by nie tknął, choćby taplały się w niej wszystkie horkruksy świata. Wstała z kolan i odwróciła się do umywalki by umyć zęby i pozbyć się smaku wymiocin.
- Jak nie urok to sraczka albo przemarsz wojsk – stwierdziła i usiadła na tronie.
- Muszę pogonić te cholerne skrzaty do mugolskiego sklepu po porządny papier toaletowy… ile można podcierać się tańczącymi Wesleyami? Przy okazji niech mi kupią tampony, takie zwykłe… Które nie gadają nic o moim wnętrzu, bo mnie szlag trafi… - gadała do siebie podirytowana, załatwiając potrzebę organizmu. Nagle jej oczy zrobiły się wielkie jak u kota poczęstowanego zaklęciem bąblogłowy albo wyjątkowo wielką porcją tuńczyka.
- Okres – jęknęła i zaczęła nerwowo odliczać dni. Po chwili uznała, że się pomyliła i zaczęła od nowa. – Spóźnia się trzeci tydzień… - z przerażeniem zerknęła na swój brzuch - Nie… Nie, to nie jest możliwe… Nie, na pewno to nie to…
Wzięła kilka głębokich oddechów, wstała, umyła ręce i sięgnęła do półki, by podnieść zeń różdżkę.
- Spokojnie… zaraz będzie po wszystkim. Nasciturus revelio! – wyartykułowała z nadzieją.
Niestety z różdżki wystrzeliły dwie, jaskraworóżowe wstążki materiału podobnego do jedwabiu i stworzyły przed nią kształt fasolowatej istotki, unosząc się przez chwilę w powietrzu, by po krótkim czasie rozpłynąć się w rzadką mgiełkę.
- Zdecydowane za wcześnie… - szepnęła. - O kurwa. Tylko nie… KURWA NIE ZABINI!
- Co się stało, najdroższa? – nagle za jej plecami pojawił się Paul.
- Jestem w ciąży…
- Wiem, że się nie zabezpieczyliśmy, ale jest jeszcze za wcześnie… - nie dokończył. Szybko dotarło do niego, co się stało.
- Kochanie… - szepnął i przytulił ją do piersi. – Spokojnie. To nasze dziecko, bo my go wychowamy. Ten asfaltowy dupek z betonowym mózgiem nigdy nie będzie dla niego ojcem, ta posada już jest zajęta… - szeptał jej do ucha, głaszcząc ją delikatnie po włosach. Drugą rękę trzymał na jej łonie, w którym jakaś mała fasolka właśnie szykowała się, by dołączyć do ich szczęśliwej rodziny.
- Wiesz… Muszę kogoś odwiedzić zanim zostaniemy rodzicami. Później nie będę mógł się nim należycie zająć.
- Zabini?
- Nie, nim zajmiemy się razem. Goyle. Będziesz miała jednego skurwysyna mniej do przeklinania w nocy.
- Tylko wróć szybko. Będę się o ciebie martwiła… - powiedziała.
- Aż tak słabo wyceniasz moje umiejętności? – Zapytał ze śmiechem, po czym pocałował jej usta tak, jakby mieli więcej się nie spotkać i deportował się.
Nie było jej jednak dane długo myśleć nad przedsięwzięciem Paula, gdyż sekundę później usłyszała stukot podkutych butów o posadzkę i krzyki Blaise’a.
- Wiem, że nie jesteś tam sama! Gdzie ten twój kochaś?! – wrzasnął wpadając do komnaty z durnym wynalazkiem Weasleyów - uszami dalekiego zasięgu - owiniętym wokół przedramienia. W tym samym momencie dziewczyna wybiegła z łazienki i stanęła bezradnie na środku pomieszczenia.
- Homenum revelio! – krzyknął wyciągając przed siebie różdżkę. Wystrzeliły z niej dwa snopy iskier, co oznaczało, że w pomieszczeniu znajdują się dwie osoby – rzecz jasna oprócz tego, kto rzucił zaklęcie.
- Gdzie on jest!? Gdzie go ukryłaś? – warknął do Caliope.
- Jest tam? – wskazał na szafę za plecami dziewczyny. – A może tam? – zaczął iść w stronę łazienki.
- Nigdzie go nie ma. Jestem sama…
- Łżesz, suko! Everte statum! – ryknął. - To cię nauczy… - wściekłość Blaise’a wzmocniła już i tak silne zaklęcie. Dziewczyna uderzyła z impetem o łukowe sklepienie komnaty, by po sekundzie z jeszcze większym – opaść na drewniany parkiet. Z kącika ust popłynęła jej strużka krwi, zaś na spódnicy wykwitła szybko powiększająca się czerwona plama. Zaczęła płakać.
- Zabiłeś je… Zabiłeś dziecko… Nie zdążyłam nawet go utulić – mówiła szlochając cicho. Zabini osłupiał. Zanim straciła przytomność, zdążyła usłyszeć świst długiej różdżki ojca i jego oszalały krzyk:
- Sectumsempra! Wypierdalaj z mojego domu! Tyle lat krzywdziłeś moją córkę, skurwielu! WON, TY SZLAMOWATY BĘKARCIE! AVADA KED… - nie zdążył dokończyć, gdyż po młodym negrze nie było już śladu - deportował się tak szybko, że wątpliwym było, że fiolka dyptamu pomoże mu odzyskać czucie w niektórych partiach ciała.
- Merlinie… Narcyza mnie zabije. No nic. Szczęście, że już wyjechała. Matka Zabiniego trochę ochłonie, być może jakoś się rozejdzie… - mruczał do siebie Lucjusz, znikając gdzieś w czeluściach dworu i zostawiając opiekę nad córką w rękach domowej skrzatki.

---
[Elder]





Reklamy, informacje i prośby o wymianę linków prosimy umieszczać w zakładce "Ogłoszenia", a nie pod rozdziałami. Będziemy wdzięczni! :)

16 sierpnia 2013

Rozdział 10


Wybaczcie nam tę długą przerwę. Potrzebowaliśmy wakacji. 
Ten rozdział nie był konieczny - nie wnosi zbyt wiele do fabuły, ale ja tak bardzo nie lubię jego bohaterki, że nie mogłam się powstrzymać. Poza tym odniosłam wrażenie, że macie ochotę na coś mocniejszego. Miłego czytania!

***

            Imię Caliope oznacza „Pięknolica”, a muza, która je nosiła była patronką poezji. Jednakże dla Paula istniała tylko jedna kobieta o tym imieniu i tę właśnie tulił do swojego, jeszcze niedawno lodowatego i niewzruszonego, serca.
- Zwinny z ciebie gad – stwierdziła sennie Caliope.
- Jeszcze nie pokazałem co potrafię – odparł Paul gładząc delikatnie jej włosy.
- Zapewne. Jednakże twoje wężowe zabawy coś mi przypomniały.
- Mianowicie?
- Mam pewne porachunki z wiewiórowatą narzeczoną Bliznowatego - Wymoczka – Który – Nie – Zdechł – Wtedy – Kiedy - Powinien.
- Czymże ta nędzna wychowanka domu szlam cię uraziła?
- Po prostu czuję się w obowiązku spełnić jej przeznaczenie – odparła dziewczyna dając mu do zrozumienia, że (na razie) nie ma po co dalej dopytywać.
- W ramach odreagowania po ostatnich dniach, jak rozumiem – uśmiechnął się Paul i przytulił ją mocniej.
- Właśnie tak – odwzajemniła uśmiech i zamknęła oczy, by za chwilę oddać się we władanie mocy Morfeusza.

***

            Kiedy się obudziła, słońce było już wysoko na niebie. Rozejrzała się dookoła, ale komnata była pusta. Za to z łazienki dobiegały wyraźne dźwięki sygnalizujące czyjąś obecność. Chwilę później, jak na zawołanie, drzwi się otworzyły i stanął w nich Paul, owinięty w pasie jedynie ręcznikiem. Mokre włosy opadały mu łagodnie na czoło, a kropelki wody połyskiwały na jego silnych ramionach.
- Dzień dobry, najdroższa – powiedział, a na jego twarzy pojawiła się ulga. – Nareszcie się obudziłaś.
- Nareszcie? – zapytała, a jej głos był jeszcze lekko zachrypnięty. – Ile czasu spałam?
- Nieco ponad trzy doby.
Caliope westchnęła ciężko, przeciągnęła się i zwlekła z posłania. Ziewnęła szeroko i poczłapała do łazienki.
Przeszło godzinę zajęło jej doprowadzenie się do względnego porządku.
- Merlinie, wyglądasz jak Bellatrix – podsumował Paul wchodząc do łazienki, kiedy usiłowała rozprawić się z burzą ciemnych i nadal mokrych włosów.
- … kołtuny. Jak się wkurwię, to was wszystkie zetnę i będziecie miały tyle z tego. No kurwa – przerwała monolog i pytająco spojrzała na swojego narzeczonego. – Mówiłeś coś?
- Wyglądasz jak swoja matka – powtórzył. Odpowiedziała mu uśmiechem i powróciła do maltretowania swojej głowy.
- Pierdolę – chwyciła różdżkę i z jej pomocą dokończyła to, z czym miała problem używając tylko grzebienia i szczotki. Wyminęła Paula w drzwiach i zawołała swoją skrzatkę, by zamówić śniadanie. W końcu usiedli razem przy stoliku.
- Przydałoby się ustalić plan działania na dziś – stwierdziła spokojnie Caliope smarując chleb masłem.
- Co masz na myśli?
- Mówiłam, że mam sprawę do załatwienia z tą brudną, małą wiewiórą. Masz ochotę się ze mną zrelaksować? – zapytała i uśmiechnęła się pod nosem. Paul zrozumiał i niemal od razu się rozpromienił.
- Z tobą zawsze.
- Więc słuchaj uważnie – powiedziała i zaczęła omawiać przemyślaną wcześniej taktykę.

***

- Mam cię, złotko – wysyczała Caliope trzymając Ginevrę Weasley w mocnym uścisku. Dziewczyna się wyrywała, jednakże zaklęcie Silencio skutecznie zamknęło jej piegowaty pyszczek. Odciągnęła ją szybko między drzewa - niedługo reszta Harpii miała zacząć schodzić się na trening, a jej nie zależało na dodatkowej konfrontacji. - Szykuj się na zabawę – dodała i, po uprzednim oszołomieniu ofiary, deportowała je do umówionego miejsca.

***

            Sklepienie pomieszczenia oświetlonego jedynie paroma pochodniami ginęło w mroku. Kamienne ściany pozbawione były okien – wystawały z nich żelazne haki na których wisiały najróżniejsze przedmioty – od ciężkich kul i łańcuchów, przez korbacze i topory, aż po wymyślne narzędzia tortur. W rogu pomieszczenia znajdował się duży piec, w którym złowrogo szalał ogień. 
Paul stał na środku sprawdzając, czy łańcuch zwisający ze sklepienia utrzyma ciężar człowieka. Zauważywszy swoją narzeczoną i jej zdobycz uśmiechnął się szeroko.
- Możesz wieszać, najdroższa – powiedział i odsunął się, by zrobić miejsce dziewczynie. Ta machnęła różdżką i łańcuchy posłusznie owinęły się wokół kostek i nadgarstków Ginny. Drugie machnięcie i wiewióra już wisiała półtora metra nad ziemią.
- W sam raz – uznała Caliope i uśmiechnęła się do Paula. – Przygotowałeś wszystko?
- Oczywiście. Możesz już ją obudzić – odpowiedział i złożył na jej ustach lekki pocałunek.
- Reenervate – powiedziała i obserwowała jak dziewczyna powoli odzyskuje przytomność. Czekała na swój ulubiony moment – kiedy ofiara orientuje się co właściwie się stało i wpada w panikę. Ginevra tym razem nie zawiodła jej oczekiwań – wrzeszczała i szarpała się dziko, co szybko sprawiło, że z miejsc spętanych łańcuchem zaczęła cieknąć krew.
- Piękny widok – skwitowała cicho, kiedy wiewióra nieco się uspokoiła i czując narastającą ekscytację chwyciła ją za włosy i brutalnie wygięła jej szyję w taki sposób, by dokładnie widziała co dla niej przygotowano. – Ufam, że pamiętasz Komnatę Tajemnic. Dokończę teraz to, co wówczas przerwał twój szlamowaty Chłopczyk – Który – Nie – Zdechł. Cieszysz się? - ton jej głosu nawet Paula zmroził do szpiku kości. Kiedy Ginny otworzyła usta, Caliope uniosła różdżkę i szepnęła:
 – Accio język.
Właścicielka owego narządu zawyła z bólu i zaczęła się dusić, kiedy próbował uwolnić się z jej ciała. Potrzebował jednak pomocy, której Paul niezwłocznie udzielił.
- Sectumsempra – powiedział jakby od niechcenia, a mięsień w końcu posłusznie wylądował pod nogami przyszłej pani Dołohow. – Nie uważasz, że trzeba trochę wyczyścić? Patrz, ubrudziła się na twarzy – dodał po chwili.
- Masz rację. Chłoszczyść! – dziewczyna lekko poderwała różdżkę i z ust wiewióry zamiast krwi zaczęła wydobywać się piana. Z braku dopływu powietrza straciła przytomność, więc Caliope mruknęła cicho przeciwzaklęcie, by zabawa nie zakończyła się zbyt wcześnie.
- Ubranie nie będzie już potrzebne – mruknął Paul obejmując Caliope w talii i całując jej szyję. Czarownica uśmiechnęła się i delikatnie poderwała różdżkę, a wiewiórowate łaszki zajęły się wesoło trzaskającymi ognikami. Właścicielka płonącej odzieży wydała z siebie przeciągły krzyk. Powoli skrawki materiału odpadały z niewielkimi kawałkami spalonej skóry, jednak Caliope uważała, by nie poparzyć ofiary zbyt mocno. W końcu ciało Ginevry zostało uwolnione z krępujących je szmat. Paul przyjrzał się mu uważnie i powiedział:
- Nie wiem co ten Szlamotter w niej widzi. – Caliope przytaknęła tylko i przywołała do siebie sztylety, które zdążyły rozgrzać się do czerwoności w palenisku.
- Proszę – jeden z nich podała Paulowi i uniosła nieco jedną z piersi dziewczyny. – Zajmij się drugą, tylko postaraj się nie uszkodzić kości, żeby w Komnacie wyglądały porządnie. Zamrozisz, jak tylko skończymy?
- Oczywiście – odparł i wziął się do roboty. Wiewióra wrzeszczała coraz głośniej. Nagle wszystko ucichło. – Caliope? – zauważył, jak dziewczyna chowa różdżkę i kontynuuje dzieło.
- Spokojnie, ja tylko unieszkodliwiłam jej struny głosowe, bo miałam dość tego wrzasku – uśmiechnęła się i wykonała ostatnie cięcie. Zaraz też zaczęli sukcesywnie pozbawiać dziewczynę skóry z tułowia. Gdy tylko traciła przytomność, Caliope szybko doprowadzała ją spowrotem do preferowanego stanu. Kiedy skończyli, Paul zamroził wierzchnią warstwę mięsa.
- Dobijamy, patroszymy i przenosimy ją do Hogwartu, czy jeszcze się pobawimy?
- Już nie bardzo jest czym… Za duże ryzyko, że uszkodzimy kości. Mam jednak ochotę zrobić jeszcze jedną rzecz. Incendio! – włosy wiewióry zaczęły płonąć. Wyglądała jak zapałka. – Zawsze chciałam użyć tego zaklęcia w ten sposób – powiedziała i po chwili zgasiła ogień wodą z różdżki. – Nadal żyje. Chcesz dobić? 
- Jasne. Mam nawet pomysł jak oszczędzić sobie trudu patroszenia – widząc minę Caliope dodał szybko. – Oczywiście nie uszkodzę szkieletu. – Uniósł różdżkę i włożył w pochwę konającej powoli Ginevry. – Bombarda minima – rozległo się mokre plaśnięcie, jakby ktoś zabił szczególnie okazałego chrząszcza. Oczy ofiary zaświeciły białkami, głowa opadła bezwładnie, a spomiędzy jej nóg zaczęła kapać powoli czerwonobrunatna maź.
- Nieźle – pochwaliła Paula Caliope i złożyła na jego ustach krótki pocałunek. – Więc to by było na tyle. Przenosimy ją do Komnaty, mój drogi.   

---
[Kaleid]



Właśnie! Zapomniałabym.
Apeluję do anonimowych czytelników: napiszcie pod tym rozdziałem jakiś komentarz, żebyśmy wiedzieli ile osób czeka na kolejny rozdział.
To może znacznie przyspieszyć naszą pracę.
Z góry dziękujemy! :)

4 lipca 2013

Rozdział 9

Za opóźnienia bardzo przepraszamy. Niestety - sesja zabrała nam więcej czasu i energii, niż się spodziewaliśmy. Prosimy o przeczytanie nowego wpisu w zakładce "Ogłoszenia".

***


- W sumie… Dobra. Zostajesz tutaj? Niestety zmuszony będziesz siedzieć w swojej postaci animagicznej, ale z doświadczenia wiem, że to jest przyjemne… Więc?
- Wpełznę ci do łóżka – z rozmarzeniem w oczach odpowiedział, myśląc o tym, co jego wyostrzone, wężowe zmysły zrobią z zapachem i smakiem dziewczyny.
Caliope prychnęła i wyszła z pokoju. Wiedziała, że jej ojciec mniej więcej o tej porze wstaje i zbiera się powoli do Ministerstwa. Skierowała swe kroki w stronę głównego wejścia, rzuciła na schody proste zaklęcie potknięcia, zeskoczyła z kilku ostatnich stopni i w locie zmieniła się w kota. Czarna, futrzana kulka ukryła się w ciemnym kącie hallu i czekała. Zgodnie z przewidywaniami, po pewnym czasie zobaczyła Lucjusza pospiesznie zmierzającego w stronę drzwi. Wpadł w pułapkę i stoczył się z ostatnich stopni, by na koniec z głuchym trzaskiem złamać sobie rękę.
- Bingo! – pomyślała Caliope, gdy zobaczyła krew spływającą z rany na posadzkę. Mężczyzna, wyklinając wszelkie świętości, pozbierał się, szybko uleczył ranę i wyszedł nie zwracając uwagi na pozostawiony mały bałagan. Dziewczyna wróciła do swojej postaci i zebrała kilka kropel posoki do wyczarowanej na poczekaniu probówki.
Nucąc pod nosem: - Widziałam oooooorła cieeeeń! – skierowała swe kroki do własnych komnat.
Tam, po drodze stuknąwszy różdżką w kilka co bardziej przypominających ludzkie czerepy kamieni, przeszła przez wąskie przejście jakie otworzyło się tuż obok drzwi do jej sypialni.
Dzięki zaklęciu zmniejszająco – zwiększającemu, w niepozornej szczelinie udało się upchnąć sporej wielkości komnatę, której centralnym punktem był sześciokątny kredens z ciemnego drewna, od podłogi po sam sufit zawalony wszelkimi możliwymi odczynnikami i składnikami eliksirów. Caliope zawsze lubiła warzyć wszelakie wywary i miała do nich wielki talent, o czym świadczyło dumne W na jej świadectwie zdania OWuTeMów. Teraz jednak nie było czasu na zabawę z kociołkiem. Dziewczyna jedynie wyjęła z kredensu kilkanaście fiolek, postawiła je na stole, którego chropowaty blat z niepolerowanej goblinowej stali świetnie nadawał się do warzenia mikstur. Obok pojemników wyjętych z kredensu ostrożnie położyła probówkę z krwią Lucjusza zeskrobaną z podłogi.
- Ciekawe, co ta sznurówka wyczynia teraz w moim pokoju… - mruknęła do siebie, kierując się do wyjścia.
Wyszedłszy z tajnej komnaty, stuknęła różdżką w gumową kaczuchę, która wysunęła się z podłogi u jej stóp. Sekundę później szczelina w ścianie za jej plecami zatrzasnęła się z  hukiem, a gumowy ptak ponownie zapadł się w posadzkę.
- No dobra. To zobaczmy, co u tego gada… - pomyślała, po czym cichutko zakradła się do drzwi swojej sypialni. Nic nie usłyszała, ale to jej nie dziwiło – dawno już rzuciła na te drzwi zaklęcie wygłuszające. Nie chciała bowiem, żeby ktokolwiek jej przeszkadzał, gdy zajmowała się swoimi sprawami, co byłoby niemal nieuniknione, gdyby Narcyza słyszała wszystko, co działo się w owej komnacie.
Gdy cichaczem otworzyła drzwi, nie zauważyła nikogo. Wzięła więc rozbieg i wskoczyła do łóżka nakrywając się kołdrą jednym, szybkim ruchem.
Początkowo nie wyczuła niczyjej obecności w swoim łóżku. Rozkosznie się przeciągnęła i lekko mrucząc uśmiechnęła się do siebie. Pod zamkniętymi powiekami majaczyła jej twarz chłopaka… jej narzeczonego. Prawdziwego narzeczonego, który wybrał ją, a ona zgodziła się wybrać jego. Bez niczyjej ingerencji i narzucania cudzej woli.
Nagle poczuła, że coś twardego dotyka jej stopy. Łuskowata powierzchnia przesunęła się wyżej… uczucie było dziwne, drażniące, ale w jakiś sposób przyjemne.
Nagle na łydce poczuła zwinny, szybki, rozwidlony język. Spirala łuskowatej, lekko szorstkiej, ale wcale nie zimnej skóry przesuwała się powolutku, coraz wyżej…
Caliope poczuła, że robi jej się przyjemnie ciepło na sercu. Ciekawa była, do czego wąż zmierza, ale trochę bała się o tym fantazjować.
Na wysokości kolana poczuła, jak wężowe sploty lekko zaciskają się i rozluźniają pieszcząc delikatną skórę, a grubszy koniec ciała węża lekko dotyka wnętrz jej ud.
W jej głowie trwał właśnie zacięty bój między chęcią, by ten niepodobny do czegokolwiek co znała dotyk trwał wiecznie, a potrzebą, by przerwać to, co widocznie sprzeciwiało się naturze.
Nie potrafiła jednak walczyć z wszystkimi odruchami swojego ciała, było jej coraz przyjemniej i coraz większe ciepło czuła tam na dole.
Wąż, leciutko muskając skórę, przesunął się wyżej na udo dziewczyny. Przesuwające się łuski były dla niej jak pieszczoty piórkiem, a raczej mgliste ich wyobrażenie, jakie miała z tych fantazji, które nie zostały jeszcze zbezczeszczone przez Blaise’a. Nie myślała jednak o okrutnym negrze ani chwili – dzięki staraniom węża skupiła się tylko na własnym ciele i odczuwanej przyjemności. 
Wąż zaś obwiódł lekko swym ciałem smukłe udo dziewczęcia, imitując pieszczotę jaką mogłyby obdarzyć ją ludzkie ręce.
Wciąż i wciąż łeb węża przesuwał się wyżej i wyżej. Postępował jednak tak wolno, że każda sekunda zdawała się jej wiecznością. Wsunęła dłoń z różdżką pod kołdrę, potem zaś pod suknię, położyła koniec na wilgotniejących, koronkowych majteczkach i szepnęła przez lekko rozchylone usta: - Evanesca. - Dotyk sukni na nagiej skórze powiedział jej, że zaklęcie zadziałało.
Rozwidlony język gada badał wnętrze jej uda milimetr po milimetrze, szybkimi muśnięciami, odczuwanymi przez dziewczynę jako coraz większe fale przyjemności, coraz intensywniejsze i zawsze za krótkie. Odkrywał ją kawałek po kawałku…
Miał przed oczami czerwone od ciepła miejsce, które kusiło go, oddziałując na wszystkie zmysły. Pragnął jej jako człowiek, a jako wąż… w animagicznej postaci wszystko było dla niego sto razy bardziej intensywne.
Przysunął łeb do źródła ciepła i zaczął je badać. Z ust dziewczyny dobyło się cichutkie westchnienie. Przeszedł ją dreszcz. Wężowe ciało oplatało już całe jej udo. Wąż nacisnął łbem na miejsce, które chwilę wcześniej było dotykane jego językiem. Wsunął koniuszek pyska, co spowodowało przeciągłe westchnienie dziewczęcia.
Zaczął badać jej kwiat, szybko manewrując w nim swoim wężowym językiem. Wysuwał go, szybkimi ruchami uczył się jej na pamięć, po czym chował język i pozwalał jej wziąć oddech. Słyszał, jak jej serce bije przyspieszonym z podniecenia rytmem.
Kiedy wyczuł, że jeszcze chwila i może się znaleźć w tarapatach przez niekontrolowane ruchy dziewczyny, wysunął głowę z jej płatków i przesunął ciało w górę, dokładnie środkiem jej górki.
Zatoczył kilka ósemek na jej brzuchu, po czym przesunął się wyżej, na piersi. Mleczną skórę dziewczyny pokrywała gęsia skórka. Ponownie układając długie ciało w ósemkę, obiegł kilka razy jej piersi, wysunął się przez dekolt sukni i wpełzł pod kołdrę.
Zmieniwszy pozycję tak, by głowę mieć z tej samej strony co Caliope, przemienił się na powrót w człowieka. Patrzył na nią, a uśmiech nie schodził z jego twarzy.
Wplótł dłoń w jej gęste, kruczo czarne włosy, pocałował jej nieprzytomnie rozchylone usta i szepnął jej do ucha:
- Cześć, kochanie.

---
[Elder]

19 czerwca 2013

Rozdział 8

Właściwie opublikowany dziś post trudno określić mianem rozdziału. Poprawniej byłoby go nazwać częścią przejściową pomiędzy zdarzeniami, które już zostały opisane, a tym co ma niebawem nastąpić. Wybaczcie też długość i formę tekstu - na swoje usprawiedliwienie mam nawał nauki na egzaminy w trwającej właśnie sesji (dzisiaj zgarnęłam 4.0 do indeksu! ^^). Mam nadzieję, że lektura i tak sprawi Wam przyjemność. :)

***


- Powiadasz, że masz pomysł – powiedziała Caliope. – Jakiż to?
Paul spojrzał na nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy, odwrócił się, poszperał w kieszeniach wyciągając z nich różdżkę i jakiś niewielki przedmiot. Wyszeptał kilka zaklęć, odwrócił się i uklęknął na jedno kolano.
- Wyjdziesz za mnie? – zapytał patrząc jej prosto w oczy.
Dziewczyna spojrzała na niego jak na wariata i roześmiała się w głos.
- Mówię poważnie – dodał spokojnym tonem czekając, aż dziewczyna się uspokoi. Kiedy to nastąpiło zapytała:
- Czy ty w ogóle wiesz w co się pakujesz?
- Owszem.
- I masz jakiś plan?
- Mam.
- I to jest jego niezbędna część?
- Jest.
- Więc… Dobra, niech będzie. – Łaskawie wyciągnęła dłoń i pozwoliła założyć sobie na palec pierścionek z zielonym oczkiem. Paul pocałował ją w rękę i wstał.
- Skoro już się zaręczyliśmy… powiedzmy, że oficjalnie, to co dalej?
- Dalej… uporządkowanie pewnych spraw.
- Co masz na myśli… - Caliope zastanowiła się chwilę wydając z siebie bliżej nieokreślony dźwięk, do złudzenia przypominający „yyy” - kochanie?
- Chyba wolę „kochanie”, ale „yyy” też może być – zaśmiał się Paul. – Przede wszystkim muszę się czegoś dowiedzieć o Malfoyach. Później… później zobaczysz. 
- Paul, jeżeli mamy odegrać jakąś szopkę albo jeśli planujesz apokalipsę, to wolę o tym wiedzieć.
- Nie jesteś córką Lucjusza.
- Nie jestem… czekaj, co ty pierdolisz?
- Nie jesteś córką tego szczura.
- Po czym wnosisz?
- Jesteś wężousta – syknął, jakby to miało wyczerpać temat.
- Ten dar niekoniecznie musi być dziedziczony bezpośrednio po ojcu… - zaczęła, ale znów coś przykuło jej uwagę. – Ty też?
- Ja też.
- Ojciec?
- Nie.
- Więc sam widzisz.
- To nie wszystko. Jesteś nekromantą.
- No i co?
- No i to, że nekromanta musi być potężny. Moc dziedziczy się bezpośrednio po rodzicach.
- Jestem tez córką Bellatrix – przypomniała mu.
- To by nie wystarczyło do zneutralizowania wybrakowanych genów tej blondi – stwierdził dobitnie.
- No dobra. Uznajmy, że twoja hipoteza jest prawdziwa. Więc kto według ciebie miałby być moim ojcem? – Caliope zmrużyła oczy i przyjrzała się chłopakowi uważnie. Na jego twarzy rozbawienie walczyło o miejsce z powagą.
- Czarny Pan – powiedział. Caliope ponownie zaczęła zanosić się śmiechem.
- Chyba cię pojebało.
- Sprawdź. Możemy się założyć – stwierdził Paul. 
- Teraz mówisz bardziej do rzeczy – uznała dziewczyna wciąż chichocząc. – Jak nie będziesz miał racji to… zabawisz się z ożywieńcem.
- Zgoda – odpowiedział po chwili wahania. – A jeżeli będę miał rację, to podarujesz mi Granger.
- Tą szlamę?
- No tak. Jak będę miał rację, to się z nią zabawimy. Zawsze to jedna szlama mniej.
- Zgoda! – Caliope przyjęła zakład.
- Oczywiście wiesz jak przeprowadzić rytuał Relatio Sanguinem?
- Tak, wiem. Tylko z jednym składnikiem eliksiru mogę mieć mały problem.
- Z jakim?
- Z krwią Lucjusza.
- Mocne ściany macie w tym dworze?
- Kamień.
- To wyślij go na jedną… Niby, że to przypadek. A nuż mu się we łbie poustawia – podsunął jej Paul i ułożył się wygodnie na łóżku.  

---
[Kaleid]