Witajcie!
Znów minęły ponad 3 miesiące, zanim cokolwiek opublikowaliśmy. Przepraszamy!
W ramach zadośćuczynienia, prezentujemy dzisiaj rozdział niezwykły - pierwszy, który napisaliśmy wspólnie. Jest też dłuższy niż zwykle.
Mamy nadzieję, że osłodziliśmy Wam dzięki temu to długie czekanie.
Jeszcze raz przepraszamy i obiecujemy poprawę!
Zapraszamy do obejrzenia pierwszego zwiastunu Crucio! [uwaga: zawiera spoilery]
Zapraszamy do obejrzenia pierwszego zwiastunu Crucio! [uwaga: zawiera spoilery]
***
Święta minęły
bardzo spokojnie. Scorpius cieszył się każdą chwilą spędzoną ze swoją ciotką,
Paul całkiem nieźle sprawdzał się w roli ojca, a Caliope, chyba pierwszy raz w
życiu, była szczęśliwa. Jednak wszystko, co dobre, bardzo szybko się kończy.
Iluzja sielanki zniknęła – wraz z resztą
świątecznego nastroju. Dziewczyna nie mogła przecież do końca życia ukrywać rodziny
w swojej komnacie, więc postanowiła porozmawiać z Paulem zaraz po nowym roku.
–
Chciałabym móc z nim polatać, porzucać trochę kaflem, poodbijać tłuczki… – westchnęła cicho, spoglądając na Scorpiusa, który
sędziował w meczu Quidditcha, rozgrywającym się pomiędzy maleńkimi, latającymi
modelami brytyjskiej i irlandzkiej drużyny narodowej, na makiecie stadionu z
ostatnich Mistrzostw Świata.
–
To weźcie miotły, ja polecę z wami, ale nie będę grał. Z góry lepiej ogarnę
teren – odpowiedział Paul, również obserwując chłopca.
–
Jeszcze jest trochę za mały… Ale na dziecinnej miotełce moglibyśmy mu pozwolić
polatać, siedzi zamknięty w czterech ścianach od świąt.
–
Myślisz, że stary Nimbus‘70 Lucjusza będzie dla niego za mocny?
–
Właściwie? Powinno być w porządku... Tylko zamiast normalnych piłek użyjemy
takich mugolskich. Niech poćwiczy zręczność.
–
Racja. Taki tłuczek zrobiłby z niego sok żukowy.
–
Scorpius? Chcesz iść z nami trochę polatać? Na prawdziwej miotle? – Caliope
uśmiechnęła się do bratanka.
–
A możemy bez wujka? – zapytał malec z lekkim drżeniem w głosie.
–
Kochanie... wujek nie zrobi krzywdy ani tobie, ani mnie. Rozmawialiśmy już o
tym – odparła dziewczyna i spojrzała wyczekująco na Paula.
–
Spokojnie,
Caliope. Będę dosyć daleko, nawet mnie nie zauważycie –
powiedział Paul obojętnym tonem.
– A
może jednak to zły pomysł? – szepnęła cicho. –
Wiesz, z czym to się może wiązać.
–
Co masz na myśli? Przecież tam będę. A twój niedocharłaczony braciszek przecież
nie zbierze oddziału tak silnego jak ten, którym dowodziła jego ciocia w czasie
bitwy o Hogwart.
–
Tak, ale są jeszcze Lucjusz i Narcyza. Biegają w tę i z powrotem, szukając śladu
po ich synalku i jego żonie... Blaise nadal węszy wokół posiadłości, a musimy
wyjść poza nią, żeby deportować się dokądkolwiek, bo Lucjusz nałożył zaklęcia
ochronne na cały obszar wokół dworu.
– A
jak głęboko w grunt sięgają te jego czary? – zapytał. –
Zresztą, to nieważne... Chodźcie, to coś zobaczycie.
Caliope wzięła na ręce Scorpiusa i
poszła za Paulem. Poprowadził ich do ogrodu, uważając, by po drodze nie nadziać
się na któreś z państwa Malfoy.
–
Co chciałeś nam pokazać? – Paul nie odpowiedział na pytanie dziewczyny.
Uklęknął na jedno kolano, przyłożył prawą dłoń do ziemi, zamknął oczy i...
znikł jej z pola widzenia. Rozejrzała się zaniepokojona i podeszła bliżej.
Wtedy zauważyła, że w trawniku zieje dziura o wymiarach metr na metr.
–
Czy ty chcesz próbować teleportować się spod ziemi? –
zawołała, mając nadzieję, że narzeczony ją usłyszy.
–
Nie. Właźcie, tylko uwaga, bo pierwszy stopień jest dosyć nisko! – odkrzyknął Paul z czeluści.
–
Boje się - jęknął Scorpius. – Nie chcę tam
wchodzić.
–
Nie bój się, przytul się mocniej i zamknij oczy, jeśli chcesz – powiedziała i zaczęła ostrożnie schodzić po
śliskich stopniach.
Po przeszło stu
pięćdziesięciu schodach, poziom wreszcie się wyrównał. Było dosyć chłodno, ale
zza załomu korytarza docierał do nich wyraźny blask o ciepłej barwie. Gdy Caliope
i Scorpius dotarli na miejsce, ich oczy szeroko otwarły się z wrażenia.
–
Paul, to jest… – Caliope nie mogła znaleźć
odpowiedniego słowa.
Znaleźli się w podziemnej komorze o
wysokości około 30 metrów, w której z kamienia i ziemi odwzorowano stadion do
Quidditcha. Źródłem światła i ciepła panującego w pomieszczeniu był zaś
płomienny smok – widocznie produkt zaklęcia
szatańskiej pożogi, zamknięty w klatce z przejrzystych kryształów kwarcu we
wszelkich możliwych odmianach – od ametystów i
cytrynów, przez kryształ górski, aż po szmaragdy i rubiny.
Caliope postawiła
Scorpiusa na ziemi, a ten zaczął biegać po boisku i piszczeć z radości, jakby
wszystkie jego marzenia spełniły się w tej właśnie chwili. Podeszła z lekkim
uśmiechem do Paula i mocno się przytuliła.
–
Kocham cię – powiedziała, całując go delikatnie w policzek.
–
Wiem – odpowiedział wyraźnie zdyszany i
machnął różdżką w kierunku wejścia. W podziemiach dało się słyszeć cichy
szelest diabelskich sideł, zarastających otwór wejściowy w zaskakująco szybkim
tempie. – Nie chcemy, żeby ktoś sprowadził tu
jakichś kretynów z zakazem stadionowym – powiedział, puszczając oczko do
narzeczonej. Caliope zaśmiała się i podbiegła do mioteł. Rzuciła Paulowi jego
Błyskawicę, podała Scorpiusowi Nimbusa'70, a sama dosiadła swojego 2005. Paul,
trochę się popisując, szybko podskoczył i wzmocnił nieco efekt magią, by
wylądować bezpośrednio na miotle, zanim ta dotknęła ziemi i pomknąć w stronę
„żyrandola”. Scorpius był pod wrażeniem wyczynu wujka. Chwilę się zawahał, ale
poleciał za nim i kiedy był już niedaleko poprosił:
–
Nauczysz mnie tak?
–
Jasne, tylko nie rób tego później bez nas. To niebezpieczne, łatwo upaść i się
potłuc – odpowiedział, uśmiechając się.
Caliope z zadowoleniem
obserwowała, jak Paul i Scorpius zaczynają się dogadywać. Mały śmiał się za
każdym razem, gdy miotła przeleciała mu między nogami, a on upadał na
zmiękczoną zaklęciem ziemię. Natomiast Paul zachowywał się niemal jak dziecko w
sklepie z cukierkami. Kiedy chłopiec opanował wreszcie sztuczkę, Caliope
transmutowała garść kamyków w niewielkie, białe piłeczki. Paul oznajmił, że
będzie obserwował, więc dziewczyna ustawiła Scorpiusa na bramkach i zaczęła
rzucać w malca piłeczkami, nie oszczędzając go. Wyłapał prawie wszystkie.
Prawie, bo Cal zdarzyło się kilka razy nie wycelować dobrze i piłeczka
przelatywała gdzieś obok pętli. Paul jeszcze na chwilę przyłączył się do
zabawy. Po trzech godzinach wylądowali zmęczeni.
–
Musimy się powoli zbierać… Chyba jest już ciemno – powiedziała Caliope.
–
Jak mus, to mus. Ale w sumie, to i tak podejrzewam, że moglibyśmy niezauważeni
siedzieć tutaj i tydzień... – odparł Paul.
–
Coś trzeba jeść i gdzieś spać. Podziemie nie jest zdrowe dla dzieci.
- Racja – potwierdził i wziął Scorpiusa
za rękę. – Jutro też możemy tu przyjść, jak będziesz chciał. – Chłopczyk się rozpromienił.
–
Pójdę pierwsza, a ty pilnuj, żeby się o coś nie potknął. – Wyciągnęła różdżkę
przed siebie i oczyściła im drogę. Korytarz wydawał się krótszy, niż wtedy, gdy
szli nim za pierwszym razem. Szybko dotarli do schodów i zaczęli piąć się w
górę.
–
Jesteśmy tuż za tobą.
–
Poczekajcie tutaj chwilę. Wyjdę i sprawdzę, czy droga jest wolna. – Kiedy
dotarła do wylotu tunelu, ostrożnie wychyliła głowę. Zobaczyła ciemny kształt,
który zmierzał w ich kierunku. W miarę, jak zbliżał się do tunelu, przybierał
wyraźne, kobiece kształty. Narcyza Malfoy najwidoczniej postanowiła urządzić
sobie wieczorną przechadzkę.
–
Nie ważcie się teraz wychodzić – syknęła i wyszła naprzeciw swojej
macosze.
–
No to ładnie... Scorpius, chyba zagramy w krecika. Wiesz, co to krecik?
–
Nie wiem – odpowiedział zdezorientowany. – Gdzie ciocia poszła? Dlaczego zakazała nam wyjść?
–
Musimy się przedostać do pokoju – powiedział
Paul, wyciągając przed siebie prawą rękę. Ziemia zaczęła się rozstępować przed
czarodziejami, tworząc równy, półokrągły w przekroju tunel biegnący w kierunku
domu.
–
Ale co z ciocią? – Scorpius nie dawał za wygraną.
–
Ciocia na razie da sobie radę. Kiedy już wezmę coś z pokoju, pójdę ją odzyskać.
O. Ściana. Kto to Sam Fisher pewno też nie wiesz?
–
Nie. Kto to?
–
Taki mugolski szpieg, coś jak porządny Ślizgon na wojnie. Był mistrzem
pozostawania niezauważonym, a nie miał peleryny niewidki. My też nie mamy, a
przydałaby się. Trudno, do pokoju dostaniemy się oknem, co ty na to?
–
Skoro nawet mugol dawał sobie radę, to my też... Będziemy latać? – zapytał z
nadzieją w głosie.
– Miotła za bardzo rzuca się
w oczy – odpowiedział Paul, rzucając na Scorpiusa zaklęcie kameleona.
– To jak? I co zrobiłeś? –
Scorpius spojrzał na swoje palce, które przybrały barwę ściany tunelu.
– Stań blisko ściany. Na
trzy podskakujemy. – Mężczyzna usunął ziemię, która tworzyła sklepienie tunelu
tuż nad nimi. Scorpius posłusznie stanął w wyznaczonym miejscu i spojrzał
wyczekująco na Paula. Ten stanął obok niego, gdy z głębi tunelu zaczął wiać
rosnący w siłę wiatr.
– Raz, dwa, trzy, skacz! –
krzyknął Paul. Scorpius wykonał polecenie. Silny podmuch wyrzucił obu wysoko w
górę. W samą porę chłopak złapał się parapetu jedną ręką, a drugą chwycił
kołnierz Scorpiusa. Okno pod nimi było otwarte, więc czarodziejowi udało się
jakoś wrzucić dziecko do sypialni Caliope. Sam rozhuśtał się lekko na rękach i
wskoczył do pokoju.
– Wszystko w porządku? – zapytał.
Scorpius pokiwał twierdząco
głową, podniósł się z ziemi i rozejrzał po pokoju.
– Teraz coś zabierzesz i
pójdziesz po ciocię?
– Tak. Będziesz grzeczny i
poczekasz tutaj na nasz powrót, zgoda?
– Zgoda. – Chłopiec znów usiadł
przy makiecie boiska i zaczął się bawić, więc Paul zdjął z niego zaklęcie i
rozejrzał się po pokoju.
–
O, tu jest – powiedział, podnosząc spod łóżka
swoją różdżkę. Prawie się odzwyczaił od magii bojowej przez te kilka dni
spokoju. Ale teraz trzeba było pomóc Caliope... tylko jak miał to zrobić? W
końcu wpadł na szatański pomysł. Wyskoczył przez okno i zaklęciem lewitacji
przeniósł się na dach, gdzie krzyknął:
–
Accio zielone, koronkowe majtki Caliope! – Ponieważ
jej bielizna była zabezpieczona zaklęciem i tylko jego oraz jej ręce mogły ją
zdjąć (na wypadek, gdyby Draconowi albo jego kumplom zachciało się znowu
skrzywdzić dziewczynę), to kilka sekund później Paul ujrzał piękny widok – jego ukochana, niesiona przez bieliznę, wyfrunęła
przez jedno z otwartych okien i pomknęła w jego kierunku.
–
Chyba jednak wolę miotły – stwierdziła, kiedy wylądowała tuż obok niego. Uśmiechnęła
się i dodała:
– Narcyza jest sama. Mój
ojciec… – zawahała się przez chwilę. –
Lucjusz jest w
ministerstwie. Mamy okazję się jej pozbyć. Zorientowała się już, że coś jest nie
tak. Co ze Scorpiusem? Jest bezpieczny?
– Tak.
Co powiesz na to, żeby skręcić węża z rur kanalizacyjnych i nasłać na nią? – Paul
uśmiechnął się pod nosem.
– Ciekawa perspektywa. – Dziewczyna
rozejrzała się. – Dlaczego nigdy nie przyszło mi na myśl, żeby się tu zaszyć na
cały dzień i mieć święty spokój? – Spojrzała na mężczyznę.
– Zrobimy z nią porządek i
będziesz mógł poćwiczyć różne zaklęcia. W różnych pozycjach. Na różnych
rzeczach… – wyszczerzyła do niego zęby.
– Trzymam cię za słowo –
zamruczał jej do ucha. – Wyciągnij ją z dworku do ogrodu, a ja przygotuję
Wielkiego Miedzianego Salazara – dodał, stając pewniej na dachu i zarzucając
kaptur szaty na głowę.
Dziewczyna skinęła głową,
spojrzała w dół i zeskoczyła. W locie wycelowała różdżką w ziemię i krzyknęła:
– Arresto momentum! –
Zatrzymała się parę centymetrów nad trawnikiem. Wstała, poprawiła ubranie i
weszła do domu. W hallu czekała na nią rozwścieczona Narcyza.
– Gdzie znowu byłaś? – warknęła.
– Znalazłam twojego synalka.
Jest w ogrodzie – odparła, jakby od niechcenia.
– Kłamiesz – podniosła głos,
a gdyby umiała zabijać wzrokiem, Caliope zapewne leżałaby, już dawno martwa, u
jej stóp.
– Sama się przekonaj. Ja nie
zamierzam go ratować, a jeżeli uważasz, że kłamię, to tym lepiej. Niech zdycha.
– Wyminęła macochę i zaczęła wspinać się po schodach.
– Wracaj.
– Idę się położyć. Rób, co
chcesz. – Miała nadzieję, że Narcyza, nawet jeśli jej nie wierzy, pójdzie sprawdzić
tę informację. Chwilę później usłyszała skrzypnięcie drzwi wejściowych. Odczekała
kilka minut, przybrała swoją zwierzęcą postać i potruchtała z powrotem do
hallu.
Zaraz po tym, gdy Caliope zeskoczyła i zniknęła wewnątrz
domu, Paul uniósł ręce do góry. Miał zamknięte oczy i lekko rozchylone usta –
powtarzał zaklęcia przywołania, skupiając się na miedzianych rurach w ścianach
domu i w ziemi wokół niego. Nie chciał zbytnio uszkodzić budynku, więc te
ostatnie postanowił magicznie animować. Było tego trochę – kilkanaście łazienek
i zlewów kuchennych wyprowadzało z siebie długie, metalowe jelita, sięgające
głęboko w grunt niczym korzenie drzewa. Wystarczająco dużo, jak pobieżnie
ocenił. Miedź zaczęła się zaplatać w gruby sznur, który powoli zaczynał
przypominać węża. Dwie minuty później, tuż pod ziemią przed wejściem do domu,
spoczywał olbrzymi miedzianogłów, wyczekujący swojej pierwszej i jedynej ofiary.
Czarodziej spojrzał w dół. Drzwi wejściowe się uchyliły i niczego nieświadoma
Narcyza pojawiła się na zewnątrz. Zeszła po szerokich, marmurowych schodach i
stanęła u ich stóp. Rozejrzała się niepewnie wokół. Chwilę później maleńki,
czarny kształt usadowił się na balustradzie.
– Cal… – szepnął i uśmiechnął
się. Lubił mieć publiczność. Na powrót skupiając się całkowicie na miedzianym
wężu, wykonał dłonią gest – tak, jakby zamierzał zadać komuś cios w podbródek. Z
ziemi wychynął ogromny wąż. Szybko i zwinnie oplótł Narcyzę w pasie, podnosząc ją
przed oczy Caliope. Dziewczyna wróciła do ludzkiej postaci.
– Ty… – wydyszała pani
Malfoy, usiłując złapać oddech. – Zdrajczyni krwi. Wiedziałam, że nie powinnam przyjmować
ciebie pod swój dach! Splugawiłaś imię ojca i pamięć o matce! Mam nadzieję, że
kiedy ten drugi bękart się odnajdzie, pozabijacie się wzajemnie!
– Nie pierdol – ucięła Caliope,
udając, że słowa macochy jej nie obeszły. – Zdychaj, tak jak na to zasłużyłaś!
Paul
zacisnął pięść. Wąż zwinął się jeszcze bardziej, miażdżąc ciało swojej ofiary.
Z ust Narcyzy popłynęła krew, oczy wyszły jej z orbit. Chwilę później w trawnik
przed domem zaczęła wsiąkać krew, wylewająca się z opadłych bezwładnie połówek
niegdysiejszej pani tego domostwa. Mężczyzna popatrzył na zwłoki i opuścił
ręce. Nagle ugięły się pod nim kolana i pociemniało mu oczach. Chłopak stracił
przytomność.
Cal stała
jeszcze przez chwilę, obserwując węża. Nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała. Miedziane
monstrum zwinęło się posłusznie i zastygło w bezruchu. Spojrzała na dach i zdążyła
zobaczyć, jak Paul osuwa się bezwładnie na kolana i spada…
[Kaleid & Elder]
+ Dedykujemy ten rozdział Eumenides.