Rozdział miał pojawić się w listopadzie, a mamy połowę grudnia.
Bardzo Was przepraszam!
Mam nadzieję, że nowy szablon się podoba.
Zapraszamy też do wzięcia udziału w naszym konkursie - szczegóły TUTAJ!
Mam nadzieję, że nowy szablon się podoba.
Zapraszamy też do wzięcia udziału w naszym konkursie - szczegóły TUTAJ!
***
Wydarzenia ostatnich kilku miesięcy
odbiły się nie tylko na Caliope. Lucjusz miał dość swojej żony – zresztą ze
wzajemnością. Blaise nie pokazywał się w Malfoy Manor, a jego matka rozważała zerwanie
zaręczyn młodych, co Narcyzę doprowadzało do szewskiej pasji. Paul coraz
bardziej pragnął zemsty i martwił się o Cal, która zamknęła się w swoim
świecie. Od kilku tygodni spędzała większość czasu w swojej pracowni studiując
czarnomagiczne księgi, warząc eliksiry i nie dopuszczając do siebie nikogo.
Nawet na listy swojej przyjaciółki odpisywała jednym zdaniem, mimo że zwykle wysyłała
do niej mini powieści.
-
Dwie miarki łuski skorpeny, palec nieśmiałka, pół łyżeczki ropy z czyrakobulwy,
zamieszać w prawo trzy razy i podnieść nieco temperaturę… - Caliope mruczała do
siebie recepturę eliksiru i mieszała zawzięcie w kociołku. Za nią znajdowała
się cała gama gotowych wywarów – od veritaserum, przez wywar żywej śmierci do
eliksiru wielosokowego i na złotym felix felicis kończąc. W prawdzie prawidłowego
działania tego ostatniego wytworu nie mogła zagwarantować, ale ładnie
komponował się kolorystycznie w kolekcji, stojąc obok ciemnoróżowej amortencji
i grafitowego eliksiru wiggenowego. Gdyby Severus Snape żył, byłby dumny ze
swojej chrześniaczki.
-
Jeszcze trzy krople mojej krwi – szepnęła dodając ostrożnie składnik – i powinno
być gotowe. Chyba tym razem nic nie pomyliłam – zerknęła do księgi, by
przeczytać opis gotowego produktu - szkarłatny, z lekko iskrzącą się
powierzchnią. Wyglądało na to, że wyszedł pierwszorzędny, więc przelała
większość do butelki, postawiła ją na półce i machnęła różdżką, by odpowiednio
opisana etykietka przykleiła się do szklanej powierzchni. Resztę zostawiła w kociołku
na blacie.
Paul siedział w pokoju Caliope i
czytał książkę… a raczej stwarzał pozory, zatopiony w swoich rozmyślaniach.
Martwiło go, że dziewczyna tak długo nie odzyskuje równowagi, myślał jak inaczej
może jej pomóc. Na razie postanowił dać jej jeszcze trochę czasu i zajął się
dostarczaniem składników eliksirów, o które prosiła. Przynosił jej też
najróżniejsze księgi i cierpliwie czekał nie poruszając „ciężkich tematów”, a w
rozmowach ograniczał się do podstawowych pytań typu „potrzebujesz czegoś” i „jak
ci idzie”. Odpowiedzi były pozbawione jakichkolwiek emocji, ale przynajmniej je
uzyskiwał, więc uznał, że na razie lepiej się nie wychylać. W takiej zadumie trwał
od dłuższego czasu, więc nie zauważył, że Caliope weszła do pokoju. Otrzeźwił
go dopiero jej głos.
-
Paul?
-
Tak, kochanie? – spojrzał na nią nieco nieprzytomnie.
-
Pamiętasz nasz zakład? Możemy go w końcu rozstrzygnąć. Skończyłam eliksir.
-
Jaki za… Caliope, czy ty uwarzyłaś relativaerum?
-
Za milionowym podejściem, ale tak – powiedziała i na jej twarzy pojawił się
pierwszy, naprawdę szczery uśmiech od dłuższego czasu. Na jego widok chłopak
nie wytrzymał i przytulił mocno dziewczynę. Ku jego zdziwieniu nie odepchnęła
go, tak jak to się działo wcześniej, tylko przylgnęła do niego ufnie i schowała
głowę w jego ramionach.
-
Witam spowrotem, moja droga – szepnął Paul i pocałował ją w czubek głowy. Nagle
usłyszeli kroki na schodach, więc chłopak szybko przemienił się w węża i wpełzł
na kolumienkę łoża udając zdobienie. Ułamek sekundy później rozległo się
pukanie i do pokoju wszedł Lucjusz.
-
Caliope, mam dla ciebie niespodziankę… - powiedział niepewnie spoglądając na dziewczynę.
– Zejdź na dół, proszę.
-
Dobrze, zaraz zejdę – odparła. Czarodziej jeszcze chwilę bacznie obserwował
córkę.
-
Zaraz zejdę – powtórzyła trochę bardziej stanowczo, na co jej ojciec westchnął
i wyszedł z pokoju.
-
Cal? – Paul zeskoczył z kolumienki, w locie przybierając ludzką postać.
- W porządku. Poczekaj tutaj na mnie – wzięła
różdżkę ze stolika, schowała ją w rękawie sukni i wyszła. Szybkim krokiem
przemierzyła korytarz i zatrzymała się u szczytu schodów nasłuchując. Do jej
uszu nie dobiegał żaden dźwięk, więc zeszła na sam dół. W hallu stał chłopczyk.
-
Scorpius! – podbiegła do dziecka, rzuciła się na kolana i mocno je przytuliła.
Malec ufnie wtulił twarz w jej ramię.
-
Ciociu, nie chcę wracać do domu – szepnął. Caliope delikatnie oderwała go od
siebie i ujęła jego twarz w dłonie. Uważnie się mu przyjrzała i syknęła z
wściekłością, przytulając go z powrotem.
–
Zabiję ich! Zabiję, przysięgam. – warknęła cicho.
-
Wiesz, siostrzyczko, zawsze mnie zadziwiało twoje podejście do tego bachora.
Jesteś taka ostra, taka… okrutna, a przy dziecku stajesz się bezbronna.
Zupełnie jak ono – głos Dracona odbił się echem od kamiennych ścian. Caliope
natychmiast stanęła prosto i odwróciła się w stronę brata osłaniając Scorpiusa
własnym ciałem.
-
Witaj Draco – syknęła cicho. - Cóż za miłe spotkanie. Co u ciebie i twojej
zdziry? Widzę, że katowanie dziecka całkiem dobrze wpływa na twoje
samopoczucie.
-
Nic się nie zmieniłaś – uśmiechnął się chłodno. – Lepiej ty powiedz co u
twojego narzeczonego. Sprawdza się jak za czasów szkolnych? Szkoda, że już nie
mam z tego tytułu żadnych korzyści.
-
Porozmawiaj z nim, może ci zapłaci – odparła spokojnie, chociaż najchętniej
rozszarpałaby mężczyznę na miejscu.
-
Moja droga, nie będę pobierał opłat za zużyty towar – w jego głosie zabrzmiała
kpina. – A teraz odsuń się, zabieram bachora do domu.
-
Nie zabierasz – powiedziała i wyciągnęła różdżkę. – Petrificus Totalus! –
krzyknęła. Draco odskoczył, a zaklęcie odbiło się od sufitu krusząc kawałek
sklepienia. Szybko dobył różdżki i już zaczynał inkantację, ale Caliope była
szybsza.
-
Expulso! – zaklęcie znów chybiło celu i zanim zdążyła rzucić kolejną klątwę, czarodziej
zawołał:
-
Drętwota! – Cal rzuciła się na Scorpiusa przygniatając go do ziemi. Czerwony
promień przeleciał nad ich głowami i roztrzaskał kawałek kolumny.
-
Crucio! – wrzasnęła i zobaczyła, jak Draco pada na posadzkę wijąc się z bólu.
Nie poczuła jednak charakterystycznej więzi z torturowanym, która pozwalała
kontrolować zaklęcie.
-
Niezła próba, braciszku – powiedziała i natychmiast pożałowała, że nie
wykorzystała momentu. Draco uniósł różdżkę i krzyknął:
-
Everte Statum! – nie zdążyła zablokować klątwy i została odrzucona od
Scorpiusa. Kiedy uderzyła z impetem o kamienną podłogę, zrobiło jej się ciemno
przed oczami, a na karku poczuła coś ciepłego i mokrego.
-
Kurwa! Sectumsempra! – niewiele myśląc wycelowała na oślep. Tym razem trafiła i
usłyszała ryk wściekłości i bólu. Gdy tylko wyostrzył jej się wzrok, wstała i
szybko oceniła sytuację. Draconowi właśnie udało się dotrzeć do sparaliżowanego
strachem dziecka. Zostawił za sobą smugę krwi na posadzce. Ze schodów zbiegał
Paul, wyszarpując różdżkę z kieszeni.
-
Impedime... - zaczął inkantację, ale młody Malfoy był szybszy. Chwycił syna za
rękę i deportował się, zanim zaklęcie go dosięgło.
-
Kurwa! Wracaj tu, tleniony skurwielu! – Caliope wrzasnęła z bezsilności i
schowała twarz w dłoniach. Paul do niej podszedł, ale był zmuszony szybko przybrać
zwierzęcą postać i ukryć się w fałdach sukni dziewczyny.
-
Co tu się działo?! – Lucjusz wbiegł do hallu i rozejrzał się po nieco zdewastowanym
pomieszczeniu.
-
Twój syn miał ochotę porozwalać ci ściany, bo katowanie syna już mu nie
wystarcza – rzuciła oschle dziewczyna. – Tak więc nadal nie zawracaj sobie
głowy. Nic wielkiego się nie dzieje. – wyminęła go i zaczęła iść w stronę
schodów.
-
Caliope… - chwycił ją lekko za ramię.
-
Tak, ojcze. Cieszę się z niespodzianki. Miło było porzucać sobie kilka klątw. A
teraz daj mi spokój – wyszarpała rękę z uścisku czarodzieja i pobiegła do swojej
sypialni. Dotknęła tyłu swojej głowy – był lepki od krwi i niemiłosiernie
bolał.
-
Kurwa… - przeklęła pod nosem i zajęła się raną. W tym czasie Paul wrócił do
swojej postaci.
-
Pokaż to… - poprosił, a nie doczekawszy się żadnej reakcji wyciągnął rękę, by
pomóc.
-
Nic mi nie jest – stwierdziła zimno. Zatrzymał się w pół kroku zaskoczony.
-
Cal…
-
Przestań – syknęła cicho i zaczęła smarować rozcięcie dyptamem. Ręce zaczęły
jej się trząść, a w oczach zaszkliły się łzy. Kiedy prawie upuściła fiolkę z
lekiem nie wytrzymał i mocno ją przytulił. Z ulgą poczuł, że dziewczyna się trochę
rozluźniła.
-
Daj, ja to zrobię – obejrzał ranę. Nie była głęboka, więc wyjął różdżkę i
szybko ją zlikwidował.
-
Dziękuję i przepraszam – powiedziała Caliope patrząc mu w oczy. Uklęknął przed
nią i oparł się o jej kolana.
-
Załatwimy skurwiela. Nie tknie więcej tego dziecka. Obiecuję – odgarnął jej
włosy z policzka i otarł łzę, która zaczęła na nim zastygać.
-
Chcę się dowiedzieć, że on nigdy nie był moim bratem – powiedziała.
-
Więc sprawdźmy to. Teraz.
Nie
potrzebowała zachęty. Wstała, podeszła do półki z książkami i stuknęła w nią
różdżką.
-
Discordia – szepnęła. Odsłoniło się wejście do jej pracowni. Paul wszedł do
środka i rozejrzał się dookoła. Jego wzrok padł na półkę z eliksirami.
-
Niezły zbiór – powiedział z uznaniem.
-
Pamiętaj, kto był moim ojcem chrzestnym – stwierdziła z cieniem uśmiechu i
błyskiem dumy w oczach. Podeszła do kamiennego blatu, na którym stał
przygotowany wcześniej eliksir. Wznieciła ogień pod kociołkiem i poczekała, aż
wywar zacznie wrzeć. Rzuciła zaklęcia ochronne na Paula i na siebie, a z szuflady
wyciągnęła fiolkę z jakąś brunatnoczerwoną grudką – krew Lucjusza. Dolała do
niej kilka kropel wody i dobrze zmieszała, by zawartość stała się półpłynna.
-
Chwila prawdy… - mruknęła i przelała substancję do kociołka. Eliksir niemal
natychmiast zaczął się pienić.
-
Na ziemię! – krzyknęła dziewczyna i pociągnęła Paula za sobą. Rozległ się
głośny huk, potem trzask i obok nich upadły resztki kociołka, obryzgując ich
wspomnieniem po eliksirze.
-
Trzeba będzie posprzątać… - powiedziała cicho, a na jej twarzy malował się
wyraz głębokiego szoku.
---
[Kaleid]
+ Dedykuję ten post Małemu Lewkowi i Szocikowi - moim kochanym towarzyszkom w polonistycznym boju. :*