18 grudnia 2013

Rozdział 12


Rozdział miał pojawić się w listopadzie, a mamy połowę grudnia. 
Bardzo Was przepraszam! 

Mam nadzieję, że nowy szablon się podoba.
Zapraszamy też do wzięcia udziału w naszym konkursie - szczegóły TUTAJ!  

***

            Wydarzenia ostatnich kilku miesięcy odbiły się nie tylko na Caliope. Lucjusz miał dość swojej żony – zresztą ze wzajemnością. Blaise nie pokazywał się w Malfoy Manor, a jego matka rozważała zerwanie zaręczyn młodych, co Narcyzę doprowadzało do szewskiej pasji. Paul coraz bardziej pragnął zemsty i martwił się o Cal, która zamknęła się w swoim świecie. Od kilku tygodni spędzała większość czasu w swojej pracowni studiując czarnomagiczne księgi, warząc eliksiry i nie dopuszczając do siebie nikogo. Nawet na listy swojej przyjaciółki odpisywała jednym zdaniem, mimo że zwykle wysyłała do niej mini powieści.

- Dwie miarki łuski skorpeny, palec nieśmiałka, pół łyżeczki ropy z czyrakobulwy, zamieszać w prawo trzy razy i podnieść nieco temperaturę… - Caliope mruczała do siebie recepturę eliksiru i mieszała zawzięcie w kociołku. Za nią znajdowała się cała gama gotowych wywarów – od veritaserum, przez wywar żywej śmierci do eliksiru wielosokowego i na złotym felix felicis kończąc. W prawdzie prawidłowego działania tego ostatniego wytworu nie mogła zagwarantować, ale ładnie komponował się kolorystycznie w kolekcji, stojąc obok ciemnoróżowej amortencji i grafitowego eliksiru wiggenowego. Gdyby Severus Snape żył, byłby dumny ze swojej chrześniaczki.  
- Jeszcze trzy krople mojej krwi – szepnęła dodając ostrożnie składnik – i powinno być gotowe. Chyba tym razem nic nie pomyliłam – zerknęła do księgi, by przeczytać opis gotowego produktu - szkarłatny, z lekko iskrzącą się powierzchnią. Wyglądało na to, że wyszedł pierwszorzędny, więc przelała większość do butelki, postawiła ją na półce i machnęła różdżką, by odpowiednio opisana etykietka przykleiła się do szklanej powierzchni. Resztę zostawiła w kociołku na blacie.

            Paul siedział w pokoju Caliope i czytał książkę… a raczej stwarzał pozory, zatopiony w swoich rozmyślaniach. Martwiło go, że dziewczyna tak długo nie odzyskuje równowagi, myślał jak inaczej może jej pomóc. Na razie postanowił dać jej jeszcze trochę czasu i zajął się dostarczaniem składników eliksirów, o które prosiła. Przynosił jej też najróżniejsze księgi i cierpliwie czekał nie poruszając „ciężkich tematów”, a w rozmowach ograniczał się do podstawowych pytań typu „potrzebujesz czegoś” i „jak ci idzie”. Odpowiedzi były pozbawione jakichkolwiek emocji, ale przynajmniej je uzyskiwał, więc uznał, że na razie lepiej się nie wychylać. W takiej zadumie trwał od dłuższego czasu, więc nie zauważył, że Caliope weszła do pokoju. Otrzeźwił go dopiero jej głos.
- Paul?
- Tak, kochanie? – spojrzał na nią nieco nieprzytomnie.
- Pamiętasz nasz zakład? Możemy go w końcu rozstrzygnąć. Skończyłam eliksir.
- Jaki za… Caliope, czy ty uwarzyłaś relativaerum?
- Za milionowym podejściem, ale tak – powiedziała i na jej twarzy pojawił się pierwszy, naprawdę szczery uśmiech od dłuższego czasu. Na jego widok chłopak nie wytrzymał i przytulił mocno dziewczynę. Ku jego zdziwieniu nie odepchnęła go, tak jak to się działo wcześniej, tylko przylgnęła do niego ufnie i schowała głowę w jego ramionach.
- Witam spowrotem, moja droga – szepnął Paul i pocałował ją w czubek głowy. Nagle usłyszeli kroki na schodach, więc chłopak szybko przemienił się w węża i wpełzł na kolumienkę łoża udając zdobienie. Ułamek sekundy później rozległo się pukanie i do pokoju wszedł Lucjusz.
- Caliope, mam dla ciebie niespodziankę… - powiedział niepewnie spoglądając na dziewczynę. – Zejdź na dół, proszę.
- Dobrze, zaraz zejdę – odparła. Czarodziej jeszcze chwilę bacznie obserwował córkę.
- Zaraz zejdę – powtórzyła trochę bardziej stanowczo, na co jej ojciec westchnął i wyszedł z pokoju.
- Cal? – Paul zeskoczył z kolumienki, w locie przybierając ludzką postać.
 - W porządku. Poczekaj tutaj na mnie – wzięła różdżkę ze stolika, schowała ją w rękawie sukni i wyszła. Szybkim krokiem przemierzyła korytarz i zatrzymała się u szczytu schodów nasłuchując. Do jej uszu nie dobiegał żaden dźwięk, więc zeszła na sam dół. W hallu stał chłopczyk.
- Scorpius! – podbiegła do dziecka, rzuciła się na kolana i mocno je przytuliła. Malec ufnie wtulił twarz w jej ramię.
- Ciociu, nie chcę wracać do domu – szepnął. Caliope delikatnie oderwała go od siebie i ujęła jego twarz w dłonie. Uważnie się mu przyjrzała i syknęła z wściekłością, przytulając go z powrotem.
– Zabiję ich! Zabiję, przysięgam. – warknęła cicho.
- Wiesz, siostrzyczko, zawsze mnie zadziwiało twoje podejście do tego bachora. Jesteś taka ostra, taka… okrutna, a przy dziecku stajesz się bezbronna. Zupełnie jak ono – głos Dracona odbił się echem od kamiennych ścian. Caliope natychmiast stanęła prosto i odwróciła się w stronę brata osłaniając Scorpiusa własnym ciałem.
- Witaj Draco – syknęła cicho. - Cóż za miłe spotkanie. Co u ciebie i twojej zdziry? Widzę, że katowanie dziecka całkiem dobrze wpływa na twoje samopoczucie.
- Nic się nie zmieniłaś – uśmiechnął się chłodno. – Lepiej ty powiedz co u twojego narzeczonego. Sprawdza się jak za czasów szkolnych? Szkoda, że już nie mam z tego tytułu żadnych korzyści.
- Porozmawiaj z nim, może ci zapłaci – odparła spokojnie, chociaż najchętniej rozszarpałaby mężczyznę na miejscu.
- Moja droga, nie będę pobierał opłat za zużyty towar – w jego głosie zabrzmiała kpina. – A teraz odsuń się, zabieram bachora do domu.
- Nie zabierasz – powiedziała i wyciągnęła różdżkę. – Petrificus Totalus! – krzyknęła. Draco odskoczył, a zaklęcie odbiło się od sufitu krusząc kawałek sklepienia. Szybko dobył różdżki i już zaczynał inkantację, ale Caliope była szybsza.
- Expulso! – zaklęcie znów chybiło celu i zanim zdążyła rzucić kolejną klątwę, czarodziej zawołał:
- Drętwota! – Cal rzuciła się na Scorpiusa przygniatając go do ziemi. Czerwony promień przeleciał nad ich głowami i roztrzaskał kawałek kolumny.
- Crucio! – wrzasnęła i zobaczyła, jak Draco pada na posadzkę wijąc się z bólu. Nie poczuła jednak charakterystycznej więzi z torturowanym, która pozwalała kontrolować zaklęcie.
- Niezła próba, braciszku – powiedziała i natychmiast pożałowała, że nie wykorzystała momentu. Draco uniósł różdżkę i krzyknął:
- Everte Statum! – nie zdążyła zablokować klątwy i została odrzucona od Scorpiusa. Kiedy uderzyła z impetem o kamienną podłogę, zrobiło jej się ciemno przed oczami, a na karku poczuła coś ciepłego i mokrego.
- Kurwa! Sectumsempra! – niewiele myśląc wycelowała na oślep. Tym razem trafiła i usłyszała ryk wściekłości i bólu. Gdy tylko wyostrzył jej się wzrok, wstała i szybko oceniła sytuację. Draconowi właśnie udało się dotrzeć do sparaliżowanego strachem dziecka. Zostawił za sobą smugę krwi na posadzce. Ze schodów zbiegał Paul, wyszarpując różdżkę z kieszeni.
- Impedime... - zaczął inkantację, ale młody Malfoy był szybszy. Chwycił syna za rękę i deportował się, zanim zaklęcie go dosięgło.
- Kurwa! Wracaj tu, tleniony skurwielu! – Caliope wrzasnęła z bezsilności i schowała twarz w dłoniach. Paul do niej podszedł, ale był zmuszony szybko przybrać zwierzęcą postać i ukryć się w fałdach sukni dziewczyny.
- Co tu się działo?! – Lucjusz wbiegł do hallu i rozejrzał się po nieco zdewastowanym pomieszczeniu.
- Twój syn miał ochotę porozwalać ci ściany, bo katowanie syna już mu nie wystarcza – rzuciła oschle dziewczyna. – Tak więc nadal nie zawracaj sobie głowy. Nic wielkiego się nie dzieje. – wyminęła go i zaczęła iść w stronę schodów.
- Caliope… - chwycił ją lekko za ramię.
- Tak, ojcze. Cieszę się z niespodzianki. Miło było porzucać sobie kilka klątw. A teraz daj mi spokój – wyszarpała rękę z uścisku czarodzieja i pobiegła do swojej sypialni. Dotknęła tyłu swojej głowy – był lepki od krwi i niemiłosiernie bolał.
- Kurwa… - przeklęła pod nosem i zajęła się raną. W tym czasie Paul wrócił do swojej postaci.
- Pokaż to… - poprosił, a nie doczekawszy się żadnej reakcji wyciągnął rękę, by pomóc.
- Nic mi nie jest – stwierdziła zimno. Zatrzymał się w pół kroku zaskoczony.
- Cal…
- Przestań – syknęła cicho i zaczęła smarować rozcięcie dyptamem. Ręce zaczęły jej się trząść, a w oczach zaszkliły się łzy. Kiedy prawie upuściła fiolkę z lekiem nie wytrzymał i mocno ją przytulił. Z ulgą poczuł, że dziewczyna się trochę rozluźniła.
- Daj, ja to zrobię – obejrzał ranę. Nie była głęboka, więc wyjął różdżkę i szybko ją zlikwidował.
- Dziękuję i przepraszam – powiedziała Caliope patrząc mu w oczy. Uklęknął przed nią i oparł się o jej kolana.
- Załatwimy skurwiela. Nie tknie więcej tego dziecka. Obiecuję – odgarnął jej włosy z policzka i otarł łzę, która zaczęła na nim zastygać.
- Chcę się dowiedzieć, że on nigdy nie był moim bratem – powiedziała.
- Więc sprawdźmy to. Teraz.
Nie potrzebowała zachęty. Wstała, podeszła do półki z książkami i stuknęła w nią różdżką.
- Discordia – szepnęła. Odsłoniło się wejście do jej pracowni. Paul wszedł do środka i rozejrzał się dookoła. Jego wzrok padł na półkę z eliksirami.
- Niezły zbiór – powiedział z uznaniem.
- Pamiętaj, kto był moim ojcem chrzestnym – stwierdziła z cieniem uśmiechu i błyskiem dumy w oczach. Podeszła do kamiennego blatu, na którym stał przygotowany wcześniej eliksir. Wznieciła ogień pod kociołkiem i poczekała, aż wywar zacznie wrzeć. Rzuciła zaklęcia ochronne na Paula i na siebie, a z szuflady wyciągnęła fiolkę z jakąś brunatnoczerwoną grudką – krew Lucjusza. Dolała do niej kilka kropel wody i dobrze zmieszała, by zawartość stała się półpłynna.
- Chwila prawdy… - mruknęła i przelała substancję do kociołka. Eliksir niemal natychmiast zaczął się pienić.
- Na ziemię! – krzyknęła dziewczyna i pociągnęła Paula za sobą. Rozległ się głośny huk, potem trzask i obok nich upadły resztki kociołka, obryzgując ich wspomnieniem po eliksirze. 
- Trzeba będzie posprzątać… - powiedziała cicho, a na jej twarzy malował się wyraz głębokiego szoku.

---
[Kaleid]


+ Dedykuję ten post Małemu Lewkowi i Szocikowi - moim kochanym towarzyszkom w polonistycznym boju. :*