PRZEPRASZAMY!
Tak długo nie publikowaliśmy nowego rozdziału, że aż nam głupio. Mamy nadzieję, że teraz wrócimy do regularnego umieszczania na blogu kolejnych rozdziałów. Miłego czytania!
***
Kolejnych
kilka tygodni minęło młodym niczym sen. Pokręcone uczucie wzrastało w nich i stawało
się coraz potężniejsze, a ich moce dostroiły się do siebie w takim stopniu, że
uzupełniali się doskonale w każdym aspekcie. Blaise nie pojawiał się w ich
życiu od tamtego feralnego wieczora, więc Caliope nie myślała o nim zbyt
często. Oboje z resztą rzadko myśleli o czymś innym, niż o tej drugiej,
wyjątkowej osobie.
Paul
niemalże zamieszkał w Malfoy Manor. Pod postacią węża mógł pozostawać niezauważony
– jako ozdoba kolumny, czy element ornamentyki żyrandola. Kilkakrotnie musiał
się jednak ratować szybką ucieczką pod spódnicę Caliope, by wcielić się w rolę
podwiązki u jej pończoch. Dziewczyna raczej się nie skarżyła, od czasu do czasu
rumieniąc się nieznacznie, gdy postanawiał zapuścić się nieco wyżej niż
powinien.
Przy
jednej z takich właśnie okazji, gdy Narcyza prawie nakryła ich na obściskiwaniu
się w korytarzu kuchennym, o dziwo spokojnie przesiedział pod kiecką powrót do
sypialni dziewczyny, co dla niego samego stanowiło nie lada zaskoczenie. Gdy
tylko Caliope zamknęła drzwi i przekręciła kluczyk w zamku, zsunął się lekko z
jej długiej, gładkiej nogi i z cichym szelestem przemienił się za jej plecami.
Mocno łapiąc ją w talii nachylił się do jej szyi i złożył gorący pocałunek. Gdy
poczuła na swojej skórze jego usta, a jego silne dłonie zacisnęły się na jej biodrach,
zamknęła oczy i z jej piersi wyrwało się ciche westchnienie. Dłonie dziewczyny
opadły na nadgarstki Paula, by zaraz przesunąć je niżej i spleść ich palce w
mocnym uścisku.
Chłopak
całował jej szyję coraz wyżej i wyżej, aż jego usta dotarły do kształtnego
uszka dziewczęcia. Ostrożnie zaczął całować płatek, lekko ssać i przygryzać.
Czuł, że sprawia jej tym przyjemność. Caliope zaczęła przesuwać jego dłonie po
swoim ciele. Jego – jej przyszłego małżonka. Nawet nie zdawała sobie sprawy
kiedy zwykła umowa została zastąpiona uczuciami. Pragnęła go. Chciała
zjednoczyć się właśnie z nim. Z nim i nikim innym, zarówno tym razem, jak i
każdym kolejnym. Do końca życia. I wiedziała, że Paul czuje to samo. Nie mógł
oprzeć się pokusie. Złapał ją mocniej za biodra i odwrócił twarzą do siebie.
Przyparł ją do ciężkich, dębowych drzwi swoim ciężarem.
- Wytłumione? – szepnął jej do
ucha.
W odpowiedzi ona jedynie skinęła
głową. Zatracała się w pieszczotach jakimi zostawała obdarzana przez błądzące,
w ślad za zsuwającą się z niej suknią, dłonie.
Gdy poczuła, że materiał jest już w
okolicach kostek, chłopak ujął jej twarz w dłonie, spojrzał głęboko w oczy i
pocałował namiętnie. To był moment, kiedy po raz pierwszy od dawna poczuła się
na swoim miejscu – ona należała do niego, a on do niej. Jego usta nie pozwalały
jej jednak skupić myśli na czymkolwiek - całował ją coraz zachłanniej.
Jego dłonie drżały od nadmiaru
emocji do tego stopnia, że nie radziły sobie z zapięciami jej gorsetu. Palce
chłopaka szarpały haftki, aż wreszcie wysunął z rękawa różdżkę, wycelował ją w
stronę tejże opornej części garderoby, nieznacznie się odsunął i mruknął
zniecierpliwiony:
- Alohomora, cholero!
- Alohomora, cholero!
Gorset opadł na podłogę, pozwalając
Paulowi przez chwilę podziwiać piękno jego narzeczonej w stroju Ewy. Wkrótce
jednak wiła się przyciśnięta z powrotem do drzwi, pieszczona bezlitośnie przez
ukochanego. Jej zamglony wzrok spoczął przez sekundę w jego bazyliszkowych
oczach.
- Pragnę cię… - szepnęła,
zaplątując swoje smukłe palce we włosy maga.
Słysząc to podniósł lekkie jak
piórko dziewczę i położył je na łożu. Ciemne włosy Caliope rozsypały się
kaskadą na zielonej pościeli. W tej chwili była najpiękniejszą kobietą świata,
taką też na zawsze miała dla niego pozostać.
Położył się obok niej, przesuwając
dłonią po jej ciele i od szyi zaczynając schodził w dół, aż zatrzymał się na
udach.
- Złap się ramy łóżka… - powiedział
do niej łagodnie, acz stanowczo. Spodziewała się, że będzie chciał jej lekkiego
zniewolenia, uległości. Rozmawiali o tym wcześniej fantazjując. Podobało jej
się, że choć to on będzie dominował, to właśnie ona go wybrała i tym samym dała
mu ku temu przyzwolenie.
- Retinaculum – szepnął, a z filarów
baldachimu wystrzeliły liny krępując dłonie dziewczyny. Teraz całkowicie już do
niego należała. Czuła się bezpiecznie i była ciekawa, co Paul jej zrobi.
Pierwszy raz się nie bała. Chciała tego, co miało się wydarzyć.
- Kochanie… - szepnął, po czym
zawiązał jej oczy czarną opaską.
Czuła, jak wzdłuż jej ciała zostaje
nakreślona lodowata linia. Uwielbiała tę jego magię żywiołów. Zawsze znajdował
coś, co ją zaskoczy… W końcu czubek różdżki dotarł tam, gdzie czuła największe
ciepło. Wygięła się w łuk i lekko jęknęła.
- Rictusempra… - szepnął Paul i to właśnie
było ostatnie słowo jakie słyszała świadomie zanim minęło kilka cudownych
minut. Zaklęcie zniewalającej łaskotki rzucone na intymne okolice ciała doprowadzało
ją do szaleństwa. Wydawało jej się, że setki milionów maluteńkich palców
pracowało zawzięcie nad jej zakątkiem rozkoszy. Szczęście, że wytłumiła
całkowicie swoją sypialnię.
Gdy jej krzyki przybrały na sile, a
mięśnie zaczęły się napinać w niekontrolowany sposób, Paul uśmiechnął się i
mruknął:
– Crucio…
W chwili, w której jej ciało
przeszywały pierwsze spazmy pełni rozkoszy nagle uderzyło ją coś jeszcze -
niewiarygodny wręcz ból mieszający się z kolejnymi falami orgazmu. Nie
wiedziała już dokładnie co czuje, dlaczego krzyczy i czemu wije się w (jeszcze
niedawno) tak nieskazitelnie gładkiej pościeli.
Chłopak obserwował jej męki z fascynacją.
W końcu jednak zauważył, że ból zaczyna przewyższać przyjemność. Zdjął więc z
dziewczyny klątwę cruciatus i nachylił się nad nią, by ucałować jej rozchylone
delikatnie usta.
- Weź… mnie… - wyszeptała. Nie
musiała dwa razy powtarzać.
Wysłuchał jej prośby jeszcze
kilkakrotnie tej samej nocy. Kolejnego dnia obudzili się obok siebie zmęczeni,
ale szczęśliwi.
Paul szybko jednak musiał zniknąć z
horyzontu – Lucjusz już w pół godziny po pobudce stanął pod drzwiami sypialni
córki i zaczął drzeć się niczym stare, wyłachane gacie:
- Wyłaź w końcu, głupia dziewucho! Matka chce cię widzieć zanim wyjedzie!
Ciszej zaś dodał:
- Caliope, wyjdź. Proszę, wyjdź z tego cholernego pokoju, bo nie dam rady dłużej powstrzymywać Narcyzy…
Dziewczyna już miała opuścić swoją komnatę. Wstała z łóżka, ubrała się i nagle odczuła coś nieprzyjemnego w okolicach żołądka. Dawno tak nie błogosławiła założycieli dworu za samodzielne łazienki przy każdej sypialni – po krótkim sprincie oddała wolność i honory w głębokim ukłonie dumnemu, kolorowemu ptakowi.
- Kurwa, poranne mdłości? – mruknęła Caliope, próbując nie zamoczyć włosów w wodzie, której nawet Dumbledore by nie tknął, choćby taplały się w niej wszystkie horkruksy świata. Wstała z kolan i odwróciła się do umywalki by umyć zęby i pozbyć się smaku wymiocin.
- Jak nie urok to sraczka albo przemarsz wojsk – stwierdziła i usiadła na tronie.
Ciszej zaś dodał:
- Caliope, wyjdź. Proszę, wyjdź z tego cholernego pokoju, bo nie dam rady dłużej powstrzymywać Narcyzy…
Dziewczyna już miała opuścić swoją komnatę. Wstała z łóżka, ubrała się i nagle odczuła coś nieprzyjemnego w okolicach żołądka. Dawno tak nie błogosławiła założycieli dworu za samodzielne łazienki przy każdej sypialni – po krótkim sprincie oddała wolność i honory w głębokim ukłonie dumnemu, kolorowemu ptakowi.
- Kurwa, poranne mdłości? – mruknęła Caliope, próbując nie zamoczyć włosów w wodzie, której nawet Dumbledore by nie tknął, choćby taplały się w niej wszystkie horkruksy świata. Wstała z kolan i odwróciła się do umywalki by umyć zęby i pozbyć się smaku wymiocin.
- Jak nie urok to sraczka albo przemarsz wojsk – stwierdziła i usiadła na tronie.
- Muszę pogonić te cholerne skrzaty
do mugolskiego sklepu po porządny papier toaletowy… ile można podcierać się
tańczącymi Wesleyami? Przy okazji niech mi kupią tampony, takie zwykłe… Które
nie gadają nic o moim wnętrzu, bo mnie szlag trafi… - gadała do siebie
podirytowana, załatwiając potrzebę organizmu. Nagle jej oczy zrobiły się
wielkie jak u kota poczęstowanego zaklęciem bąblogłowy albo wyjątkowo wielką
porcją tuńczyka.
- Okres – jęknęła i zaczęła nerwowo
odliczać dni. Po chwili uznała, że się pomyliła i zaczęła od nowa. – Spóźnia
się trzeci tydzień… - z przerażeniem zerknęła na swój brzuch - Nie… Nie, to nie
jest możliwe… Nie, na pewno to nie to…
Wzięła kilka głębokich oddechów,
wstała, umyła ręce i sięgnęła do półki, by podnieść zeń różdżkę.
- Spokojnie… zaraz będzie po
wszystkim. Nasciturus revelio! – wyartykułowała z nadzieją.
Niestety z różdżki wystrzeliły
dwie, jaskraworóżowe wstążki materiału podobnego do jedwabiu i stworzyły przed
nią kształt fasolowatej istotki, unosząc się przez chwilę w powietrzu, by po
krótkim czasie rozpłynąć się w rzadką mgiełkę.
- Zdecydowane za wcześnie… -
szepnęła. - O kurwa. Tylko nie… KURWA NIE ZABINI!
- Co się stało, najdroższa? – nagle
za jej plecami pojawił się Paul.
- Jestem w ciąży…
- Wiem, że się nie
zabezpieczyliśmy, ale jest jeszcze za wcześnie… - nie dokończył. Szybko dotarło
do niego, co się stało.
- Kochanie… - szepnął i przytulił
ją do piersi. – Spokojnie. To nasze dziecko, bo my go wychowamy. Ten asfaltowy
dupek z betonowym mózgiem nigdy nie będzie dla niego ojcem, ta posada już jest
zajęta… - szeptał jej do ucha, głaszcząc ją delikatnie po włosach. Drugą rękę
trzymał na jej łonie, w którym jakaś mała fasolka właśnie szykowała się, by
dołączyć do ich szczęśliwej rodziny.
- Wiesz… Muszę kogoś odwiedzić
zanim zostaniemy rodzicami. Później nie będę mógł się nim należycie zająć.
- Zabini?
- Nie, nim zajmiemy się razem.
Goyle. Będziesz miała jednego skurwysyna mniej do przeklinania w nocy.
- Tylko wróć szybko. Będę się o
ciebie martwiła… - powiedziała.
- Aż tak słabo wyceniasz moje
umiejętności? – Zapytał ze śmiechem, po czym pocałował jej usta tak, jakby
mieli więcej się nie spotkać i deportował się.
Nie było jej jednak dane długo
myśleć nad przedsięwzięciem Paula, gdyż sekundę później usłyszała stukot
podkutych butów o posadzkę i krzyki Blaise’a.
- Wiem, że nie jesteś tam sama!
Gdzie ten twój kochaś?! – wrzasnął wpadając do komnaty z durnym wynalazkiem Weasleyów
- uszami dalekiego zasięgu - owiniętym wokół przedramienia. W tym samym
momencie dziewczyna wybiegła z łazienki i stanęła bezradnie na środku
pomieszczenia.
- Homenum revelio! – krzyknął
wyciągając przed siebie różdżkę. Wystrzeliły z niej dwa snopy iskier, co
oznaczało, że w pomieszczeniu znajdują się dwie osoby – rzecz jasna oprócz tego,
kto rzucił zaklęcie.
- Gdzie on jest!? Gdzie go ukryłaś?
– warknął do Caliope.
- Jest tam? – wskazał na szafę za
plecami dziewczyny. – A może tam? – zaczął iść w stronę łazienki.
- Nigdzie go nie ma. Jestem sama…
- Łżesz, suko! Everte statum! –
ryknął. - To cię nauczy… - wściekłość Blaise’a wzmocniła już i tak silne
zaklęcie. Dziewczyna uderzyła z impetem o łukowe sklepienie komnaty, by po
sekundzie z jeszcze większym – opaść na drewniany parkiet. Z kącika ust popłynęła
jej strużka krwi, zaś na spódnicy wykwitła szybko powiększająca się czerwona
plama. Zaczęła płakać.
- Zabiłeś je… Zabiłeś dziecko… Nie zdążyłam
nawet go utulić – mówiła szlochając cicho. Zabini osłupiał. Zanim straciła
przytomność, zdążyła usłyszeć świst długiej różdżki ojca i jego oszalały krzyk:
- Sectumsempra! Wypierdalaj z
mojego domu! Tyle lat krzywdziłeś moją córkę, skurwielu! WON, TY SZLAMOWATY
BĘKARCIE! AVADA KED… - nie zdążył dokończyć, gdyż po młodym negrze nie było już
śladu - deportował się tak szybko, że wątpliwym było, że fiolka dyptamu pomoże
mu odzyskać czucie w niektórych partiach ciała.
- Merlinie… Narcyza mnie zabije. No
nic. Szczęście, że już wyjechała. Matka Zabiniego trochę ochłonie, być może
jakoś się rozejdzie… - mruczał do siebie Lucjusz, znikając gdzieś w czeluściach
dworu i zostawiając opiekę nad córką w rękach domowej skrzatki.
[Elder]
Reklamy, informacje i prośby o wymianę linków prosimy umieszczać w zakładce "Ogłoszenia", a nie pod rozdziałami. Będziemy wdzięczni! :)