19 października 2013

Rozdział 11

PRZEPRASZAMY! 
Tak długo nie publikowaliśmy nowego rozdziału, że aż nam głupio. Mamy nadzieję, że teraz wrócimy do regularnego umieszczania na blogu kolejnych rozdziałów. Miłego czytania!

***


Kolejnych kilka tygodni minęło młodym niczym sen. Pokręcone uczucie wzrastało w nich i stawało się coraz potężniejsze, a ich moce dostroiły się do siebie w takim stopniu, że uzupełniali się doskonale w każdym aspekcie. Blaise nie pojawiał się w ich życiu od tamtego feralnego wieczora, więc Caliope nie myślała o nim zbyt często. Oboje z resztą rzadko myśleli o czymś innym, niż o tej drugiej, wyjątkowej osobie.
Paul niemalże zamieszkał w Malfoy Manor. Pod postacią węża mógł pozostawać niezauważony – jako ozdoba kolumny, czy element ornamentyki żyrandola. Kilkakrotnie musiał się jednak ratować szybką ucieczką pod spódnicę Caliope, by wcielić się w rolę podwiązki u jej pończoch. Dziewczyna raczej się nie skarżyła, od czasu do czasu rumieniąc się nieznacznie, gdy postanawiał zapuścić się nieco wyżej niż powinien.
Przy jednej z takich właśnie okazji, gdy Narcyza prawie nakryła ich na obściskiwaniu się w korytarzu kuchennym, o dziwo spokojnie przesiedział pod kiecką powrót do sypialni dziewczyny, co dla niego samego stanowiło nie lada zaskoczenie. Gdy tylko Caliope zamknęła drzwi i przekręciła kluczyk w zamku, zsunął się lekko z jej długiej, gładkiej nogi i z cichym szelestem przemienił się za jej plecami. Mocno łapiąc ją w talii nachylił się do jej szyi i złożył gorący pocałunek. Gdy poczuła na swojej skórze jego usta, a jego silne dłonie zacisnęły się na jej biodrach, zamknęła oczy i z jej piersi wyrwało się ciche westchnienie. Dłonie dziewczyny opadły na nadgarstki Paula, by zaraz przesunąć je niżej i spleść ich palce w mocnym uścisku.
Chłopak całował jej szyję coraz wyżej i wyżej, aż jego usta dotarły do kształtnego uszka dziewczęcia. Ostrożnie zaczął całować płatek, lekko ssać i przygryzać. Czuł, że sprawia jej tym przyjemność. Caliope zaczęła przesuwać jego dłonie po swoim ciele. Jego – jej przyszłego małżonka. Nawet nie zdawała sobie sprawy kiedy zwykła umowa została zastąpiona uczuciami. Pragnęła go. Chciała zjednoczyć się właśnie z nim. Z nim i nikim innym, zarówno tym razem, jak i każdym kolejnym. Do końca życia. I wiedziała, że Paul czuje to samo. Nie mógł oprzeć się pokusie. Złapał ją mocniej za biodra i odwrócił twarzą do siebie. Przyparł ją do ciężkich, dębowych drzwi swoim ciężarem.
- Wytłumione? – szepnął jej do ucha.
W odpowiedzi ona jedynie skinęła głową. Zatracała się w pieszczotach jakimi zostawała obdarzana przez błądzące, w ślad za zsuwającą się z niej suknią, dłonie.
Gdy poczuła, że materiał jest już w okolicach kostek, chłopak ujął jej twarz w dłonie, spojrzał głęboko w oczy i pocałował namiętnie. To był moment, kiedy po raz pierwszy od dawna poczuła się na swoim miejscu – ona należała do niego, a on do niej. Jego usta nie pozwalały jej jednak skupić myśli na czymkolwiek - całował ją coraz zachłanniej.
Jego dłonie drżały od nadmiaru emocji do tego stopnia, że nie radziły sobie z zapięciami jej gorsetu. Palce chłopaka szarpały haftki, aż wreszcie wysunął z rękawa różdżkę, wycelował ją w stronę tejże opornej części garderoby, nieznacznie się odsunął i mruknął zniecierpliwiony:
- Alohomora, cholero!
Gorset opadł na podłogę, pozwalając Paulowi przez chwilę podziwiać piękno jego narzeczonej w stroju Ewy. Wkrótce jednak wiła się przyciśnięta z powrotem do drzwi, pieszczona bezlitośnie przez ukochanego. Jej zamglony wzrok spoczął przez sekundę w jego bazyliszkowych oczach.
- Pragnę cię… - szepnęła, zaplątując swoje smukłe palce we włosy maga.
Słysząc to podniósł lekkie jak piórko dziewczę i położył je na łożu. Ciemne włosy Caliope rozsypały się kaskadą na zielonej pościeli. W tej chwili była najpiękniejszą kobietą świata, taką też na zawsze miała dla niego pozostać.
Położył się obok niej, przesuwając dłonią po jej ciele i od szyi zaczynając schodził w dół, aż zatrzymał się na udach.
- Złap się ramy łóżka… - powiedział do niej łagodnie, acz stanowczo. Spodziewała się, że będzie chciał jej lekkiego zniewolenia, uległości. Rozmawiali o tym wcześniej fantazjując. Podobało jej się, że choć to on będzie dominował, to właśnie ona go wybrała i tym samym dała mu ku temu przyzwolenie.
- Retinaculum – szepnął, a z filarów baldachimu wystrzeliły liny krępując dłonie dziewczyny. Teraz całkowicie już do niego należała. Czuła się bezpiecznie i była ciekawa, co Paul jej zrobi. Pierwszy raz się nie bała. Chciała tego, co miało się wydarzyć.
- Kochanie… - szepnął, po czym zawiązał jej oczy czarną opaską.
Czuła, jak wzdłuż jej ciała zostaje nakreślona lodowata linia. Uwielbiała tę jego magię żywiołów. Zawsze znajdował coś, co ją zaskoczy… W końcu czubek różdżki dotarł tam, gdzie czuła największe ciepło. Wygięła się w łuk i lekko jęknęła.
- Rictusempra… - szepnął Paul i to właśnie było ostatnie słowo jakie słyszała świadomie zanim minęło kilka cudownych minut. Zaklęcie zniewalającej łaskotki rzucone na intymne okolice ciała doprowadzało ją do szaleństwa. Wydawało jej się, że setki milionów maluteńkich palców pracowało zawzięcie nad jej zakątkiem rozkoszy. Szczęście, że wytłumiła całkowicie swoją sypialnię.  
Gdy jej krzyki przybrały na sile, a mięśnie zaczęły się napinać w niekontrolowany sposób, Paul uśmiechnął się i mruknął:
 – Crucio…
W chwili, w której jej ciało przeszywały pierwsze spazmy pełni rozkoszy nagle uderzyło ją coś jeszcze - niewiarygodny wręcz ból mieszający się z kolejnymi falami orgazmu. Nie wiedziała już dokładnie co czuje, dlaczego krzyczy i czemu wije się w (jeszcze niedawno) tak nieskazitelnie gładkiej pościeli.
Chłopak obserwował jej męki z fascynacją. W końcu jednak zauważył, że ból zaczyna przewyższać przyjemność. Zdjął więc z dziewczyny klątwę cruciatus i nachylił się nad nią, by ucałować jej rozchylone delikatnie usta.
- Weź… mnie… - wyszeptała. Nie musiała dwa razy powtarzać.
Wysłuchał jej prośby jeszcze kilkakrotnie tej samej nocy. Kolejnego dnia obudzili się obok siebie zmęczeni, ale szczęśliwi.
Paul szybko jednak musiał zniknąć z horyzontu – Lucjusz już w pół godziny po pobudce stanął pod drzwiami sypialni córki i zaczął drzeć się niczym stare, wyłachane gacie:
- Wyłaź w końcu, głupia dziewucho! Matka chce cię widzieć zanim wyjedzie!
Ciszej zaś dodał:
- Caliope, wyjdź. Proszę, wyjdź z tego cholernego pokoju, bo nie dam rady dłużej powstrzymywać Narcyzy…
Dziewczyna już miała opuścić swoją komnatę. Wstała z łóżka, ubrała się i nagle odczuła coś nieprzyjemnego w okolicach żołądka. Dawno tak nie błogosławiła założycieli dworu za samodzielne łazienki przy każdej sypialni – po krótkim sprincie oddała wolność i honory w głębokim ukłonie dumnemu, kolorowemu ptakowi.
- Kurwa, poranne mdłości? – mruknęła Caliope, próbując nie zamoczyć włosów w wodzie, której nawet Dumbledore by nie tknął, choćby taplały się w niej wszystkie horkruksy świata. Wstała z kolan i odwróciła się do umywalki by umyć zęby i pozbyć się smaku wymiocin.
- Jak nie urok to sraczka albo przemarsz wojsk – stwierdziła i usiadła na tronie.
- Muszę pogonić te cholerne skrzaty do mugolskiego sklepu po porządny papier toaletowy… ile można podcierać się tańczącymi Wesleyami? Przy okazji niech mi kupią tampony, takie zwykłe… Które nie gadają nic o moim wnętrzu, bo mnie szlag trafi… - gadała do siebie podirytowana, załatwiając potrzebę organizmu. Nagle jej oczy zrobiły się wielkie jak u kota poczęstowanego zaklęciem bąblogłowy albo wyjątkowo wielką porcją tuńczyka.
- Okres – jęknęła i zaczęła nerwowo odliczać dni. Po chwili uznała, że się pomyliła i zaczęła od nowa. – Spóźnia się trzeci tydzień… - z przerażeniem zerknęła na swój brzuch - Nie… Nie, to nie jest możliwe… Nie, na pewno to nie to…
Wzięła kilka głębokich oddechów, wstała, umyła ręce i sięgnęła do półki, by podnieść zeń różdżkę.
- Spokojnie… zaraz będzie po wszystkim. Nasciturus revelio! – wyartykułowała z nadzieją.
Niestety z różdżki wystrzeliły dwie, jaskraworóżowe wstążki materiału podobnego do jedwabiu i stworzyły przed nią kształt fasolowatej istotki, unosząc się przez chwilę w powietrzu, by po krótkim czasie rozpłynąć się w rzadką mgiełkę.
- Zdecydowane za wcześnie… - szepnęła. - O kurwa. Tylko nie… KURWA NIE ZABINI!
- Co się stało, najdroższa? – nagle za jej plecami pojawił się Paul.
- Jestem w ciąży…
- Wiem, że się nie zabezpieczyliśmy, ale jest jeszcze za wcześnie… - nie dokończył. Szybko dotarło do niego, co się stało.
- Kochanie… - szepnął i przytulił ją do piersi. – Spokojnie. To nasze dziecko, bo my go wychowamy. Ten asfaltowy dupek z betonowym mózgiem nigdy nie będzie dla niego ojcem, ta posada już jest zajęta… - szeptał jej do ucha, głaszcząc ją delikatnie po włosach. Drugą rękę trzymał na jej łonie, w którym jakaś mała fasolka właśnie szykowała się, by dołączyć do ich szczęśliwej rodziny.
- Wiesz… Muszę kogoś odwiedzić zanim zostaniemy rodzicami. Później nie będę mógł się nim należycie zająć.
- Zabini?
- Nie, nim zajmiemy się razem. Goyle. Będziesz miała jednego skurwysyna mniej do przeklinania w nocy.
- Tylko wróć szybko. Będę się o ciebie martwiła… - powiedziała.
- Aż tak słabo wyceniasz moje umiejętności? – Zapytał ze śmiechem, po czym pocałował jej usta tak, jakby mieli więcej się nie spotkać i deportował się.
Nie było jej jednak dane długo myśleć nad przedsięwzięciem Paula, gdyż sekundę później usłyszała stukot podkutych butów o posadzkę i krzyki Blaise’a.
- Wiem, że nie jesteś tam sama! Gdzie ten twój kochaś?! – wrzasnął wpadając do komnaty z durnym wynalazkiem Weasleyów - uszami dalekiego zasięgu - owiniętym wokół przedramienia. W tym samym momencie dziewczyna wybiegła z łazienki i stanęła bezradnie na środku pomieszczenia.
- Homenum revelio! – krzyknął wyciągając przed siebie różdżkę. Wystrzeliły z niej dwa snopy iskier, co oznaczało, że w pomieszczeniu znajdują się dwie osoby – rzecz jasna oprócz tego, kto rzucił zaklęcie.
- Gdzie on jest!? Gdzie go ukryłaś? – warknął do Caliope.
- Jest tam? – wskazał na szafę za plecami dziewczyny. – A może tam? – zaczął iść w stronę łazienki.
- Nigdzie go nie ma. Jestem sama…
- Łżesz, suko! Everte statum! – ryknął. - To cię nauczy… - wściekłość Blaise’a wzmocniła już i tak silne zaklęcie. Dziewczyna uderzyła z impetem o łukowe sklepienie komnaty, by po sekundzie z jeszcze większym – opaść na drewniany parkiet. Z kącika ust popłynęła jej strużka krwi, zaś na spódnicy wykwitła szybko powiększająca się czerwona plama. Zaczęła płakać.
- Zabiłeś je… Zabiłeś dziecko… Nie zdążyłam nawet go utulić – mówiła szlochając cicho. Zabini osłupiał. Zanim straciła przytomność, zdążyła usłyszeć świst długiej różdżki ojca i jego oszalały krzyk:
- Sectumsempra! Wypierdalaj z mojego domu! Tyle lat krzywdziłeś moją córkę, skurwielu! WON, TY SZLAMOWATY BĘKARCIE! AVADA KED… - nie zdążył dokończyć, gdyż po młodym negrze nie było już śladu - deportował się tak szybko, że wątpliwym było, że fiolka dyptamu pomoże mu odzyskać czucie w niektórych partiach ciała.
- Merlinie… Narcyza mnie zabije. No nic. Szczęście, że już wyjechała. Matka Zabiniego trochę ochłonie, być może jakoś się rozejdzie… - mruczał do siebie Lucjusz, znikając gdzieś w czeluściach dworu i zostawiając opiekę nad córką w rękach domowej skrzatki.

---
[Elder]





Reklamy, informacje i prośby o wymianę linków prosimy umieszczać w zakładce "Ogłoszenia", a nie pod rozdziałami. Będziemy wdzięczni! :)