8 sierpnia 2014

Rozdział 15


Witajcie!
Znów minęły ponad 3 miesiące, zanim cokolwiek opublikowaliśmy. Przepraszamy! 
W ramach zadośćuczynienia, prezentujemy dzisiaj rozdział niezwykły - pierwszy, który napisaliśmy wspólnie. Jest też dłuższy niż zwykle.
Mamy nadzieję, że osłodziliśmy Wam dzięki temu to długie czekanie.


***


            Święta minęły bardzo spokojnie. Scorpius cieszył się każdą chwilą spędzoną ze swoją ciotką, Paul całkiem nieźle sprawdzał się w roli ojca, a Caliope, chyba pierwszy raz w życiu, była szczęśliwa. Jednak wszystko, co dobre, bardzo szybko się kończy. Iluzja sielanki zniknęła wraz z resztą świątecznego nastroju. Dziewczyna nie mogła przecież do końca życia ukrywać rodziny w swojej komnacie, więc postanowiła porozmawiać z Paulem zaraz po nowym roku.
Chciałabym móc z nim polatać, porzucać trochę kaflem, poodbijać tłuczki… westchnęła cicho, spoglądając na Scorpiusa, który sędziował w meczu Quidditcha, rozgrywającym się pomiędzy maleńkimi, latającymi modelami brytyjskiej i irlandzkiej drużyny narodowej, na makiecie stadionu z ostatnich Mistrzostw Świata.
To weźcie miotły, ja polecę z wami, ale nie będę grał. Z góry lepiej ogarnę teren – odpowiedział Paul, również obserwując chłopca.
Jeszcze jest trochę za mały… Ale na dziecinnej miotełce moglibyśmy mu pozwolić polatać, siedzi zamknięty w czterech ścianach od świąt.
Myślisz, że stary Nimbus‘70 Lucjusza będzie dla niego za mocny?
Właściwie? Powinno być w porządku... Tylko zamiast normalnych piłek użyjemy takich mugolskich. Niech poćwiczy zręczność.
Racja. Taki tłuczek zrobiłby z niego sok żukowy.
Scorpius? Chcesz iść z nami trochę polatać? Na prawdziwej miotle? – Caliope uśmiechnęła się do bratanka.
A możemy bez wujka? – zapytał malec z lekkim drżeniem w głosie.
Kochanie... wujek nie zrobi krzywdy ani tobie, ani mnie. Rozmawialiśmy już o tym – odparła dziewczyna i spojrzała wyczekująco na Paula.
Spokojnie, Caliope. Będę dosyć daleko, nawet mnie nie zauważycie powiedział Paul obojętnym tonem.
A może jednak to zły pomysł? szepnęła cicho. – Wiesz, z czym to się może wiązać.
Co masz na myśli? Przecież tam będę. A twój niedocharłaczony braciszek przecież nie zbierze oddziału tak silnego jak ten, którym dowodziła jego ciocia w czasie bitwy o Hogwart.
Tak, ale są jeszcze Lucjusz i Narcyza. Biegają w tę i z powrotem, szukając śladu po ich synalku i jego żonie... Blaise nadal węszy wokół posiadłości, a musimy wyjść poza nią, żeby deportować się dokądkolwiek, bo Lucjusz nałożył zaklęcia ochronne na cały obszar wokół dworu.
A jak głęboko w grunt sięgają te jego czary? – zapytał. Zresztą, to nieważne... Chodźcie, to coś zobaczycie.
Caliope wzięła na ręce Scorpiusa i poszła za Paulem. Poprowadził ich do ogrodu, uważając, by po drodze nie nadziać się na któreś z państwa Malfoy.
Co chciałeś nam pokazać? – Paul nie odpowiedział na pytanie dziewczyny. Uklęknął na jedno kolano, przyłożył prawą dłoń do ziemi, zamknął oczy i... znikł jej z pola widzenia. Rozejrzała się zaniepokojona i podeszła bliżej. Wtedy zauważyła, że w trawniku zieje dziura o wymiarach metr na metr.
Czy ty chcesz próbować teleportować się spod ziemi? zawołała, mając nadzieję, że narzeczony ją usłyszy.
Nie. Właźcie, tylko uwaga, bo pierwszy stopień jest dosyć nisko! odkrzyknął Paul z czeluści.
Boje się - jęknął Scorpius. Nie chcę tam wchodzić.
Nie bój się, przytul się mocniej i zamknij oczy, jeśli chcesz powiedziała i zaczęła ostrożnie schodzić po śliskich stopniach.
Po przeszło stu pięćdziesięciu schodach, poziom wreszcie się wyrównał. Było dosyć chłodno, ale zza załomu korytarza docierał do nich wyraźny blask o ciepłej barwie. Gdy Caliope i Scorpius dotarli na miejsce, ich oczy szeroko otwarły się z wrażenia.
Paul, to jest… Caliope nie mogła znaleźć odpowiedniego słowa.
Znaleźli się w podziemnej komorze o wysokości około 30 metrów, w której z kamienia i ziemi odwzorowano stadion do Quidditcha. Źródłem światła i ciepła panującego w pomieszczeniu był zaś płomienny smok widocznie produkt zaklęcia szatańskiej pożogi, zamknięty w klatce z przejrzystych kryształów kwarcu we wszelkich możliwych odmianach od ametystów i cytrynów, przez kryształ górski, aż po szmaragdy i rubiny.
Caliope postawiła Scorpiusa na ziemi, a ten zaczął biegać po boisku i piszczeć z radości, jakby wszystkie jego marzenia spełniły się w tej właśnie chwili. Podeszła z lekkim uśmiechem do Paula i mocno się przytuliła.
Kocham cię – powiedziała, całując go delikatnie w policzek.
Wiem odpowiedział wyraźnie zdyszany i machnął różdżką w kierunku wejścia. W podziemiach dało się słyszeć cichy szelest diabelskich sideł, zarastających otwór wejściowy w zaskakująco szybkim tempie. Nie chcemy, żeby ktoś sprowadził tu jakichś kretynów z zakazem stadionowym – powiedział, puszczając oczko do narzeczonej. Caliope zaśmiała się i podbiegła do mioteł. Rzuciła Paulowi jego Błyskawicę, podała Scorpiusowi Nimbusa'70, a sama dosiadła swojego 2005. Paul, trochę się popisując, szybko podskoczył i wzmocnił nieco efekt magią, by wylądować bezpośrednio na miotle, zanim ta dotknęła ziemi i pomknąć w stronę „żyrandola”. Scorpius był pod wrażeniem wyczynu wujka. Chwilę się zawahał, ale poleciał za nim i kiedy był już niedaleko poprosił:
Nauczysz mnie tak?
Jasne, tylko nie rób tego później bez nas. To niebezpieczne, łatwo upaść i się potłuc – odpowiedział, uśmiechając się.
Caliope z zadowoleniem obserwowała, jak Paul i Scorpius zaczynają się dogadywać. Mały śmiał się za każdym razem, gdy miotła przeleciała mu między nogami, a on upadał na zmiękczoną zaklęciem ziemię. Natomiast Paul zachowywał się niemal jak dziecko w sklepie z cukierkami. Kiedy chłopiec opanował wreszcie sztuczkę, Caliope transmutowała garść kamyków w niewielkie, białe piłeczki. Paul oznajmił, że będzie obserwował, więc dziewczyna ustawiła Scorpiusa na bramkach i zaczęła rzucać w malca piłeczkami, nie oszczędzając go. Wyłapał prawie wszystkie. Prawie, bo Cal zdarzyło się kilka razy nie wycelować dobrze i piłeczka przelatywała gdzieś obok pętli. Paul jeszcze na chwilę przyłączył się do zabawy. Po trzech godzinach wylądowali zmęczeni.
Musimy się powoli zbierać… Chyba jest już ciemno – powiedziała Caliope.
Jak mus, to mus. Ale w sumie, to i tak podejrzewam, że moglibyśmy niezauważeni siedzieć tutaj i tydzień... – odparł Paul.
Coś trzeba jeść i gdzieś spać. Podziemie nie jest zdrowe dla dzieci.
- Racja – potwierdził i wziął Scorpiusa za rękę. – Jutro też możemy tu przyjść, jak będziesz chciał. Chłopczyk się rozpromienił.
Pójdę pierwsza, a ty pilnuj, żeby się o coś nie potknął. – Wyciągnęła różdżkę przed siebie i oczyściła im drogę. Korytarz wydawał się krótszy, niż wtedy, gdy szli nim za pierwszym razem. Szybko dotarli do schodów i zaczęli piąć się w górę.
Jesteśmy tuż za tobą.
Poczekajcie tutaj chwilę. Wyjdę i sprawdzę, czy droga jest wolna. – Kiedy dotarła do wylotu tunelu, ostrożnie wychyliła głowę. Zobaczyła ciemny kształt, który zmierzał w ich kierunku. W miarę, jak zbliżał się do tunelu, przybierał wyraźne, kobiece kształty. Narcyza Malfoy najwidoczniej postanowiła urządzić sobie wieczorną przechadzkę.
Nie ważcie się teraz wychodzić – syknęła i wyszła naprzeciw swojej macosze. 
No to ładnie... Scorpius, chyba zagramy w krecika. Wiesz, co to krecik?
Nie wiem odpowiedział zdezorientowany. Gdzie ciocia poszła? Dlaczego zakazała nam wyjść?
Musimy się przedostać do pokoju powiedział Paul, wyciągając przed siebie prawą rękę. Ziemia zaczęła się rozstępować przed czarodziejami, tworząc równy, półokrągły w przekroju tunel biegnący w kierunku domu.
Ale co z ciocią? – Scorpius nie dawał za wygraną.
Ciocia na razie da sobie radę. Kiedy już wezmę coś z pokoju, pójdę ją odzyskać. O. Ściana. Kto to Sam Fisher pewno też nie wiesz?
Nie. Kto to?
Taki mugolski szpieg, coś jak porządny Ślizgon na wojnie. Był mistrzem pozostawania niezauważonym, a nie miał peleryny niewidki. My też nie mamy, a przydałaby się. Trudno, do pokoju dostaniemy się oknem, co ty na to?
Skoro nawet mugol dawał sobie radę, to my też... Będziemy latać? – zapytał z nadzieją w głosie.
– Miotła za bardzo rzuca się w oczy – odpowiedział Paul, rzucając na Scorpiusa zaklęcie kameleona.
– To jak? I co zrobiłeś? – Scorpius spojrzał na swoje palce, które przybrały barwę ściany tunelu.
– Stań blisko ściany. Na trzy podskakujemy. – Mężczyzna usunął ziemię, która tworzyła sklepienie tunelu tuż nad nimi. Scorpius posłusznie stanął w wyznaczonym miejscu i spojrzał wyczekująco na Paula. Ten stanął obok niego, gdy z głębi tunelu zaczął wiać rosnący w siłę wiatr.
– Raz, dwa, trzy, skacz! – krzyknął Paul. Scorpius wykonał polecenie. Silny podmuch wyrzucił obu wysoko w górę. W samą porę chłopak złapał się parapetu jedną ręką, a drugą chwycił kołnierz Scorpiusa. Okno pod nimi było otwarte, więc czarodziejowi udało się jakoś wrzucić dziecko do sypialni Caliope. Sam rozhuśtał się lekko na rękach i wskoczył do pokoju.
– Wszystko w porządku? – zapytał.
Scorpius pokiwał twierdząco głową, podniósł się z ziemi i rozejrzał po pokoju.
– Teraz coś zabierzesz i pójdziesz po ciocię?
– Tak. Będziesz grzeczny i poczekasz tutaj na nasz powrót, zgoda?
– Zgoda. – Chłopiec znów usiadł przy makiecie boiska i zaczął się bawić, więc Paul zdjął z niego zaklęcie i rozejrzał się po pokoju.
O, tu jest powiedział, podnosząc spod łóżka swoją różdżkę. Prawie się odzwyczaił od magii bojowej przez te kilka dni spokoju. Ale teraz trzeba było pomóc Caliope... tylko jak miał to zrobić? W końcu wpadł na szatański pomysł. Wyskoczył przez okno i zaklęciem lewitacji przeniósł się na dach, gdzie krzyknął:
Accio zielone, koronkowe majtki Caliope! Ponieważ jej bielizna była zabezpieczona zaklęciem i tylko jego oraz jej ręce mogły ją zdjąć (na wypadek, gdyby Draconowi albo jego kumplom zachciało się znowu skrzywdzić dziewczynę), to kilka sekund później Paul ujrzał piękny widok jego ukochana, niesiona przez bieliznę, wyfrunęła przez jedno z otwartych okien i pomknęła w jego kierunku.
Chyba jednak wolę miotły – stwierdziła, kiedy wylądowała tuż obok niego. Uśmiechnęła się i dodała:
– Narcyza jest sama. Mój ojciec… – zawahała się przez chwilę.  Lucjusz jest w ministerstwie. Mamy okazję się jej pozbyć. Zorientowała się już, że coś jest nie tak. Co ze Scorpiusem? Jest bezpieczny?
Tak. Co powiesz na to, żeby skręcić węża z rur kanalizacyjnych i nasłać na nią? – Paul uśmiechnął się pod nosem.
– Ciekawa perspektywa. – Dziewczyna rozejrzała się. – Dlaczego nigdy nie przyszło mi na myśl, żeby się tu zaszyć na cały dzień i mieć święty spokój? – Spojrzała na mężczyznę.
– Zrobimy z nią porządek i będziesz mógł poćwiczyć różne zaklęcia. W różnych pozycjach. Na różnych rzeczach… – wyszczerzyła do niego zęby.
– Trzymam cię za słowo – zamruczał jej do ucha. – Wyciągnij ją z dworku do ogrodu, a ja przygotuję Wielkiego Miedzianego Salazara – dodał, stając pewniej na dachu i zarzucając kaptur szaty na głowę.
Dziewczyna skinęła głową, spojrzała w dół i zeskoczyła. W locie wycelowała różdżką w ziemię i krzyknęła:
– Arresto momentum! – Zatrzymała się parę centymetrów nad trawnikiem. Wstała, poprawiła ubranie i weszła do domu. W hallu czekała na nią rozwścieczona Narcyza.
– Gdzie znowu byłaś? – warknęła.
– Znalazłam twojego synalka. Jest w ogrodzie – odparła, jakby od niechcenia.
– Kłamiesz – podniosła głos, a gdyby umiała zabijać wzrokiem, Caliope zapewne leżałaby, już dawno martwa, u jej stóp.
– Sama się przekonaj. Ja nie zamierzam go ratować, a jeżeli uważasz, że kłamię, to tym lepiej. Niech zdycha. – Wyminęła macochę i zaczęła wspinać się po schodach.
– Wracaj.
– Idę się położyć. Rób, co chcesz. – Miała nadzieję, że Narcyza, nawet jeśli jej nie wierzy, pójdzie sprawdzić tę informację. Chwilę później usłyszała skrzypnięcie drzwi wejściowych. Odczekała kilka minut, przybrała swoją zwierzęcą postać i potruchtała z powrotem do hallu.

            Zaraz po tym, gdy Caliope zeskoczyła i zniknęła wewnątrz domu, Paul uniósł ręce do góry. Miał zamknięte oczy i lekko rozchylone usta – powtarzał zaklęcia przywołania, skupiając się na miedzianych rurach w ścianach domu i w ziemi wokół niego. Nie chciał zbytnio uszkodzić budynku, więc te ostatnie postanowił magicznie animować. Było tego trochę – kilkanaście łazienek i zlewów kuchennych wyprowadzało z siebie długie, metalowe jelita, sięgające głęboko w grunt niczym korzenie drzewa. Wystarczająco dużo, jak pobieżnie ocenił. Miedź zaczęła się zaplatać w gruby sznur, który powoli zaczynał przypominać węża. Dwie minuty później, tuż pod ziemią przed wejściem do domu, spoczywał olbrzymi miedzianogłów, wyczekujący swojej pierwszej i jedynej ofiary. Czarodziej spojrzał w dół. Drzwi wejściowe się uchyliły i niczego nieświadoma Narcyza pojawiła się na zewnątrz. Zeszła po szerokich, marmurowych schodach i stanęła u ich stóp. Rozejrzała się niepewnie wokół. Chwilę później maleńki, czarny kształt usadowił się na balustradzie.
– Cal… – szepnął i uśmiechnął się. Lubił mieć publiczność. Na powrót skupiając się całkowicie na miedzianym wężu, wykonał dłonią gest – tak, jakby zamierzał zadać komuś cios w podbródek. Z ziemi wychynął ogromny wąż. Szybko i zwinnie oplótł Narcyzę w pasie, podnosząc ją przed oczy Caliope. Dziewczyna wróciła do ludzkiej postaci.
– Ty… – wydyszała pani Malfoy, usiłując złapać oddech. – Zdrajczyni krwi. Wiedziałam, że nie powinnam przyjmować ciebie pod swój dach! Splugawiłaś imię ojca i pamięć o matce! Mam nadzieję, że kiedy ten drugi bękart się odnajdzie, pozabijacie się wzajemnie!
– Nie pierdol – ucięła Caliope, udając, że słowa macochy jej nie obeszły. – Zdychaj, tak jak na to zasłużyłaś!
Paul zacisnął pięść. Wąż zwinął się jeszcze bardziej, miażdżąc ciało swojej ofiary. Z ust Narcyzy popłynęła krew, oczy wyszły jej z orbit. Chwilę później w trawnik przed domem zaczęła wsiąkać krew, wylewająca się z opadłych bezwładnie połówek niegdysiejszej pani tego domostwa. Mężczyzna popatrzył na zwłoki i opuścił ręce. Nagle ugięły się pod nim kolana i pociemniało mu oczach. Chłopak stracił przytomność.
Cal stała jeszcze przez chwilę, obserwując węża. Nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała. Miedziane monstrum zwinęło się posłusznie i zastygło w bezruchu. Spojrzała na dach i zdążyła zobaczyć, jak Paul osuwa się bezwładnie na kolana i spada…

-----
[Kaleid & Elder]

+ Dedykujemy ten rozdział Eumenides.