16 kwietnia 2014

Rozdział 14

Nareszcie skończyłam. Rozdział powstawał w wielkich bólach twórczych. Wena mnie opuściła i długo nie chciała do mnie wrócić. Kiedy doczekałam się jej powrotu, od razu udało mi się skończyć i poprawić rozdział. Mam nadzieję, że się spodoba (mimo, że nie jest najwyższych lotów). 
Zanim zaczniemy, mam kilka ogłoszeń.
Po pierwsze - koleżanka Eldera prowadzi swój malutki biznes. Być może ktoś z Was zechce się zapoznać z jej ofertą. Szczegóły możecie znaleźć TUTAJ
Po drugie - doczekaliśmy się naszego fanpage'a na Twarzoksiażce. Zapraszamy do polubienia!
Po trzecie - przypominamy o naszym konkursie! Nadal czekamy na Wasze prace!
Po czwarte - życzymy Wam smacznego jajka i wesołych Świąt. I niech los zawsze Wam sprzyja! ;)

***

            Jeżeli istnieją na tym świecie czarodzieje, których zaskoczyć jest trudniej, niż dolecieć na miotle do księżyca, to Caliope Rhiannon Malfoy mogłaby z powodzeniem postawić swoją różdżkę na to, że jest jednym z nich. Mogłaby - ale przed tym, jak poznała Paula. Od momentu, kiedy młody czarodziej pojawił się w jej życiu, coraz częściej łapała się na tym, że przyszłość nie była już dla niej ani jasna, ani klarowna. Tym razem jej wybranek przeszedł jednak samego siebie.
- Scorpius! – zawołała, kiedy otrząsnęła się z lekkiego szoku. Podbiegła do dziecka i mocno je przytuliła. – Nic ci nie jest? – Chłopczyk pokręcił przecząco głową i przylgnął do dziewczyny lekko drżąc. Caliope pogłaskała go po głowie i spojrzała na Paula.
- Dziękuję… - wyszeptała. – Co z Draconem?
- Mieliśmy małą… potyczkę. Ale żyje – odparł uśmiechając się do niej szeroko. Na te słowa Astoria zaczęła się szarpać w więzach, więc Paul skierował na nią różdżkę. Błysnęło czerwone światło i kobieta znieruchomiała. - Dopadniemy go jeszcze – dodał.
- Niewątpliwie – Caliope odwzajemniła uśmiech i zwróciła się znów do Scorpiusa. – Teraz już nikt więcej cię nie skrzywdzi. Obiecuję.
- To znaczy, że mogę z tobą zostać? – W oczach chłopca pojawiły się iskierki nadziei.
- Tak, to znaczy, że możesz ze mną zostać – powiedziała. – Ze mną i wujkiem Paulem. – Poczuła, jak dziecko lekko się spina. – Nie bój się. On tylko tak strasznie wygląda – zachichotała. – Zobaczysz, że go polubisz. A teraz pora spać. Jutro święta.

***

            Caliope zaczekała, aż Scorpius zaśnie i wróciła do pracowni. Paul był zajęty przeglądaniem zawartości półek.
- Uznałam, że trochę zapasów się przyda – powiedziała i podeszła do niego. Przytuliła się i spojrzała mu w oczy.
- Jeszcze raz dziękuję.
- Dla ciebie wszystko. – Pocałował ją delikatnie. – Co z nią zrobisz? – Głową wskazał nieprzytomną Astorię.
- To chyba jasne, że zabiję – odparła i spojrzała na szwagierkę. – Zechcesz mi towarzyszyć?
- Zawsze. – Wziął dziewczynę za rękę. – Prowadź.
            Caliope złapała Astorię za włosy i obróciła się w miejscu i po chwili cała trójka znajdowała się w ciemnym pomieszczeniu. Zapach dawno zastygłej krwi obudził w niej mrok.
- Incendio – powiedziała. Pochodnie rozjarzyły się pomarańczowym blaskiem nadając lochowi ponurą atmosferę. Postanowiła wybudzić Astorię, by mogła obserwować przygotowania do tego, co ją czeka.
- Rennervate – mruknęła, a kobieta otworzyła oczy. – Witaj. - Jej głos zabrzmiał lodowato, tak jakby przekroczyła pewną granicę, a sumienie i litość pozostawiła za sobą. – Zadbam o to, byś dokładnie czuła jak z twojego ciała ucieka życie. – Z satysfakcją obserwowała, jak nienawiść w oczach Astorii zastępuje strach, a z jej ściśniętego gardła próbuje wyrwać się jakikolwiek głośniejszy dźwięk. Jednakże te próby kończyły się nieartykułowanym jękiem, który doprowadzał Caliope do szału.
- Silencio – warknęła. W lochu zapanowała cisza, a dziewczyna mogła skupić się na przygotowaniach. Machnęła kilka razy różdżką, a przedmioty posłusznie zajmowały wyznaczone im miejsca. Wykonała jeszcze kilka poprawek i uznała, że wszystko jest gotowe. Na środku pomieszczenia stał stół z przytwierdzonymi doń łańcuchami, a obok niego kilka narzędzi leżało na tacy unoszącej się w powietrzu.
- Przywiążesz ją? – zwróciła się do Paula, który skinął głową i spełnił prośbę dziewczyny.
           
            Stare czarodziejskie rody pielęgnowały tradycje. Jedną z najważniejszych była nauka pojedynkowania się – nie tylko za pomocą magii. Tak więc Caliope od najmłodszych lat była oswajana z różnymi rodzajami broni. Na jedenaste urodziny otrzymała od Lucjusza tę, którą wówczas posługiwała się najlepiej i tej właśnie zamierzała użyć. Rękojeść pewnie spoczywała w jej dłoni. Lekko poderwała ramię, by zaraz wykonać energiczny ruch nadgarstkiem w przeciwną stronę. Pleciony rzemień posłusznie owinął się wokół szyi Astorii. Kobieta patrzyła na niego z przerażeniem.
- Nie martw się, dopilnuję, żebyś jeszcze chwilę pożyła. – Jej oczy płonęły niezdrowo. To spojrzenie nie zwiastowało niczego dobrego. Uśmiechnęła się złośliwie i jeszcze raz poderwała ramię. Bicz przeciął powietrze, rozległ się głośny trzask, a na twarzy Astorii pojawiła się długa, krwawa pręga. Uwięziona zaczęła się szamotać. Kilkanaście uderzeń później, niegdyś dość ładne oblicze pani Malfoy zdobiła zgrabna, krwawiąca kratka. Na jej poszarpanych policzkach łzy mieszały się z jasnoczerwoną posoką.
            Caliope odłożyła broń i sięgnęła do przygotowanej wcześniej tacy. Podniosła z niej niewielki przedmiot.
- Mugole nazywają to cęgami. – Spojrzała na narzędzie. – Moja matka znalazła dla nich inne zastosowanie. Zawsze chciałam je wypróbować, ale nie było okazji. Wiewióra musiała mieć nienaruszone kości, a mugole nie byli warci mojego czasu. W sumie możesz potraktować to jako komplement – zaśmiała się cicho. Podniosła różdżkę i pozbawiła kobietę ubrań. – Nie będą ci już potrzebne – powiedziała i mocno chwyciła cęgami mały palec u stopy kobiety. Obróciła je o trzysta sześćdziesiąt stopni. Trzask wyłamywanej ze stawu kości został zagłuszony przez wrzask Astorii.
- Już? – wysyczała Caliope prosto do jej ucha. – Mamy jeszcze dziewięć palców…
           
            W międzyczasie Paul wziął się za ostrzenie noży. Uśmiechał się lekko. Uwielbiał, kiedy Caliope stawała się tak bezwzględna i zimna. Sam jej widok wywoływał u niego przyjemne dreszcze. Bynajmniej nie znaczyło to, że chciałby znaleźć się na miejscu Astorii – szczególnie, że mniej więcej mógł się domyślić, co jeszcze mogło ją spotkać.

            Caliope nudziła się dość szybko, ale zawsze kończyła to, za co się zabierała. Jednakże z torturami było inaczej. Każda oznaka bólu u ofiary, każdy zduszony wrzask, każda kropla krwi, przyjemność i satysfakcja, które czerpała garściami z tego co robiła… wszystko to sprawiało, że chciała więcej. Kiedy skończyła zabawę cęgami miała ochotę rozpruć szwagierce brzuch i pokazać jej całą jego zawartość.
- Masz dość? – zapytała. Nie otrzymawszy odpowiedzi uderzyła ją w twarz. Krew rozbryznęła się pod wpływem uderzenia i zaczęła płynąć obficiej. Wytarła dłoń we włosy Astorii i uniosła różdżkę. – Crucio. – Usta kobiety otworzyły się szeroko. Wydobył się z nich przenikliwy wrzask. Jej oczy wywróciły się na drugą stronę ukazując białka. Caliope cofnęła zaklęcie i skierowała różdżkę na kawałek cegły leżący samotnie pod ścianą. Wyszeptała kilka słów i chwilę później w tym samym miejscu znajdował się kruk. Jeszcze jedno zaklęcie, a ptak poderwał się do lotu i usiadł na ramieniu Astorii.
- Utrata jednego zmysłu wzmaga działanie innych. A ja chcę ci dostarczyć jak najlepszych wrażeń – stwierdziła Cal. Przerażenie w oczach kobiety przerodziło się w panikę, gdy tylko poczuła na ramieniu ciężar ptaka.
- Spójrz na mnie – syknęła dziewczyna, kiedy wzrok pani Malfoy zaczął błądzić po pomieszczeniu, jakby próbowała odnaleźć jakąkolwiek pomoc. Usłuchała jednak polecenia i skupiła spojrzenie na Caliope, tak bardzo podobnej do swojej matki. Ten obraz był ostatnim, jaki zobaczyła zanim srebrny, kruczy dziób zanurzył się w jej oczach.
            Dziewczyna z fascynacją obserwowała ruchy ptaka. Kiedy wykonał swoje zadanie, podleciał do dziewczyny, dał się pogłaskać po czarnych, błyszczących piórach i upadł na posadzkę, tuż przed nią zamieniając się z powrotem w cegłę i roztrzaskując w czerwony pył.
Paul podszedł do Caliope i objął ją w pasie.
- Noże gotowe – wymruczał do jej ucha, delikatnie muskając ustami jego płatek. Z ust Astorii wyrwało się ciche, rozpaczliwe łkanie.
- Mam ją uciszyć? – spytał.
- Niekoniecznie – odparła dziewczyna. – Chcę słyszeć jej krzyk.
            W oczach obojga zatańczyły niepokojące iskierki, kiedy podnieśli długie noże. Ustawili się po obu stronach stołu. Zaczęli ciąć. W miarę jak posuwali się coraz wyżej, wrzaski Astorii stawały się coraz słabsze. Kiedy jej głos całkowicie zamierał, Caliope rzucała kilka prostych zaklęć, by utrzymać ją przytomną.
            Po jakimś czasie spore część kobiety leżała na podłodze w kałużach krwi,  a to co z jej ciała zostało smętnie trzymało się na łańcuchach i ledwie dyszało.
- Pozwolę ci umrzeć – powiedziała dziewczyna. - Najpierw jednak pozbawię cię jeszcze czegoś... na co nigdy nie zasługiwałaś. – Wbiła nóż w podbrzusze kobiety i wycięła macicę. Krwawiący narząd wepchnęła w jej usta i zaklęciem skleiła jej wargi ze sobą. Astoria zaczęła się krztusić, ale Paul już otworzył jej gardło. Cal po calu oddzielał jej głowę od karku. W końcu upadła z mokrym plaśnięciem na podłogę.
- Trzeba będzie sprzątnąć z podłogi tę sukę – stwierdziła Caliope. – Wyślę tu swoją skrzatkę. Nie raz to robiła. – Spojrzała na Paula. – Jeszcze raz ci dziękuję. Dzięki tobie Scorpius w końcu będzie miał prawdziwy dom.
- Nie ma za co, kocie – powiedział Paul z uśmiechem. – Trzeba się wykąpać i sprawdzić, co u malucha.
- Wracamy – zgodziła się i chwyciła go za rękę. Rzuciła ostatnie spojrzenie na zwłoki szwagierki i teleportowała ich do swojej komnaty.  Pierwszy raz od dłuższego czasu czuła się tak spokojna.


-----
[Kaleid]