Nareszcie skończyłam. Rozdział powstawał w wielkich bólach twórczych. Wena mnie opuściła i długo nie chciała do mnie wrócić. Kiedy doczekałam się jej powrotu, od razu udało mi się skończyć i poprawić rozdział. Mam nadzieję, że się spodoba (mimo, że nie jest najwyższych lotów).
Zanim zaczniemy, mam kilka ogłoszeń.
Po pierwsze - koleżanka Eldera prowadzi swój malutki biznes. Być może ktoś z Was zechce się zapoznać z jej ofertą. Szczegóły możecie znaleźć TUTAJ.
Po trzecie - przypominamy o naszym konkursie! Nadal czekamy na Wasze prace!
***
Jeżeli istnieją na tym świecie
czarodzieje, których zaskoczyć jest trudniej, niż dolecieć na miotle do
księżyca, to Caliope Rhiannon Malfoy mogłaby z powodzeniem postawić swoją
różdżkę na to, że jest jednym z nich. Mogłaby - ale przed tym, jak poznała
Paula. Od momentu, kiedy młody czarodziej pojawił się w jej życiu, coraz
częściej łapała się na tym, że przyszłość nie była już dla niej ani jasna, ani
klarowna. Tym razem jej wybranek przeszedł jednak samego siebie.
-
Scorpius! – zawołała, kiedy otrząsnęła się z lekkiego szoku. Podbiegła do
dziecka i mocno je przytuliła. – Nic ci nie jest? – Chłopczyk pokręcił
przecząco głową i przylgnął do dziewczyny lekko drżąc. Caliope pogłaskała go po
głowie i spojrzała na Paula.
-
Dziękuję… - wyszeptała. – Co z Draconem?
-
Mieliśmy małą… potyczkę. Ale żyje – odparł uśmiechając się do niej szeroko. Na
te słowa Astoria zaczęła się szarpać w więzach, więc Paul skierował na nią
różdżkę. Błysnęło czerwone światło i kobieta znieruchomiała. - Dopadniemy go
jeszcze – dodał.
-
Niewątpliwie – Caliope odwzajemniła uśmiech i zwróciła się znów do Scorpiusa. –
Teraz już nikt więcej cię nie skrzywdzi. Obiecuję.
-
To znaczy, że mogę z tobą zostać? – W oczach chłopca pojawiły się iskierki
nadziei.
-
Tak, to znaczy, że możesz ze mną zostać – powiedziała. – Ze mną i wujkiem
Paulem. – Poczuła, jak dziecko lekko się spina. – Nie bój się. On tylko tak
strasznie wygląda – zachichotała. – Zobaczysz, że go polubisz. A teraz pora
spać. Jutro święta.
***
Caliope zaczekała, aż Scorpius
zaśnie i wróciła do pracowni. Paul był zajęty przeglądaniem zawartości półek.
-
Uznałam, że trochę zapasów się przyda – powiedziała i podeszła do niego.
Przytuliła się i spojrzała mu w oczy.
-
Jeszcze raz dziękuję.
-
Dla ciebie wszystko. – Pocałował ją delikatnie. – Co z nią zrobisz? – Głową
wskazał nieprzytomną Astorię.
-
To chyba jasne, że zabiję – odparła i spojrzała na szwagierkę. – Zechcesz mi
towarzyszyć?
-
Zawsze. – Wziął dziewczynę za rękę. – Prowadź.
Caliope złapała Astorię za włosy i
obróciła się w miejscu i po chwili cała trójka znajdowała się w ciemnym
pomieszczeniu. Zapach dawno zastygłej krwi obudził w niej mrok.
-
Incendio – powiedziała. Pochodnie rozjarzyły się pomarańczowym blaskiem nadając
lochowi ponurą atmosferę. Postanowiła wybudzić Astorię, by mogła obserwować
przygotowania do tego, co ją czeka.
-
Rennervate – mruknęła, a kobieta otworzyła oczy. – Witaj. - Jej głos zabrzmiał
lodowato, tak jakby przekroczyła pewną granicę, a sumienie i litość pozostawiła
za sobą. – Zadbam o to, byś dokładnie czuła jak z twojego ciała ucieka życie. –
Z satysfakcją obserwowała, jak nienawiść w oczach Astorii zastępuje strach, a z jej ściśniętego gardła próbuje wyrwać się jakikolwiek głośniejszy
dźwięk. Jednakże te próby kończyły się nieartykułowanym jękiem, który
doprowadzał Caliope do szału.
-
Silencio – warknęła. W lochu zapanowała cisza, a dziewczyna mogła skupić się na
przygotowaniach. Machnęła kilka razy różdżką, a przedmioty posłusznie zajmowały
wyznaczone im miejsca. Wykonała jeszcze kilka poprawek i uznała, że wszystko
jest gotowe. Na środku pomieszczenia stał stół z przytwierdzonymi doń
łańcuchami, a obok niego kilka narzędzi leżało na tacy unoszącej się w
powietrzu.
-
Przywiążesz ją? – zwróciła się do Paula, który skinął głową i spełnił prośbę
dziewczyny.
Stare czarodziejskie rody
pielęgnowały tradycje. Jedną z najważniejszych była nauka pojedynkowania się –
nie tylko za pomocą magii. Tak więc Caliope od najmłodszych lat była oswajana z
różnymi rodzajami broni. Na jedenaste urodziny otrzymała od Lucjusza tę, którą wówczas
posługiwała się najlepiej i tej właśnie zamierzała użyć. Rękojeść pewnie
spoczywała w jej dłoni. Lekko poderwała ramię, by zaraz wykonać energiczny ruch
nadgarstkiem w przeciwną stronę. Pleciony rzemień posłusznie owinął się wokół
szyi Astorii. Kobieta patrzyła na niego z przerażeniem.
-
Nie martw się, dopilnuję, żebyś jeszcze chwilę pożyła. – Jej oczy płonęły
niezdrowo. To spojrzenie nie zwiastowało niczego dobrego. Uśmiechnęła się
złośliwie i jeszcze raz poderwała ramię. Bicz przeciął powietrze, rozległ się
głośny trzask, a na twarzy Astorii pojawiła się długa, krwawa pręga. Uwięziona
zaczęła się szamotać. Kilkanaście uderzeń później, niegdyś dość ładne oblicze
pani Malfoy zdobiła zgrabna, krwawiąca kratka. Na jej poszarpanych policzkach
łzy mieszały się z jasnoczerwoną posoką.
Caliope odłożyła broń i sięgnęła do
przygotowanej wcześniej tacy. Podniosła z niej niewielki przedmiot.
-
Mugole nazywają to cęgami. – Spojrzała na narzędzie. – Moja matka znalazła dla
nich inne zastosowanie. Zawsze chciałam je wypróbować, ale nie było okazji.
Wiewióra musiała mieć nienaruszone kości, a mugole nie byli warci mojego czasu.
W sumie możesz potraktować to jako komplement – zaśmiała się cicho. Podniosła
różdżkę i pozbawiła kobietę ubrań. – Nie będą ci już potrzebne – powiedziała i mocno
chwyciła cęgami mały palec u stopy kobiety. Obróciła je o trzysta sześćdziesiąt
stopni. Trzask wyłamywanej ze stawu kości został zagłuszony przez wrzask
Astorii.
-
Już? – wysyczała Caliope prosto do jej ucha. – Mamy jeszcze dziewięć palców…
W międzyczasie Paul wziął się za
ostrzenie noży. Uśmiechał się lekko. Uwielbiał, kiedy Caliope stawała się tak
bezwzględna i zimna. Sam jej widok wywoływał u niego przyjemne dreszcze. Bynajmniej
nie znaczyło to, że chciałby znaleźć się na miejscu Astorii – szczególnie, że
mniej więcej mógł się domyślić, co jeszcze mogło ją spotkać.
Caliope nudziła się dość szybko, ale
zawsze kończyła to, za co się zabierała. Jednakże z torturami było inaczej.
Każda oznaka bólu u ofiary, każdy zduszony wrzask, każda kropla krwi, przyjemność
i satysfakcja, które czerpała garściami z tego co robiła… wszystko to sprawiało,
że chciała więcej. Kiedy skończyła zabawę cęgami miała ochotę rozpruć szwagierce
brzuch i pokazać jej całą jego zawartość.
-
Masz dość? – zapytała. Nie otrzymawszy odpowiedzi uderzyła ją w twarz. Krew
rozbryznęła się pod wpływem uderzenia i zaczęła płynąć obficiej. Wytarła dłoń
we włosy Astorii i uniosła różdżkę. – Crucio. – Usta kobiety otworzyły się
szeroko. Wydobył się z nich przenikliwy wrzask. Jej oczy wywróciły się na drugą
stronę ukazując białka. Caliope cofnęła zaklęcie i skierowała różdżkę na
kawałek cegły leżący samotnie pod ścianą. Wyszeptała kilka słów i chwilę
później w tym samym miejscu znajdował się kruk. Jeszcze jedno zaklęcie, a ptak
poderwał się do lotu i usiadł na ramieniu Astorii.
-
Utrata jednego zmysłu wzmaga działanie innych. A ja chcę ci dostarczyć jak
najlepszych wrażeń – stwierdziła Cal. Przerażenie w oczach kobiety przerodziło
się w panikę, gdy tylko poczuła na ramieniu ciężar ptaka.
-
Spójrz na mnie – syknęła dziewczyna, kiedy wzrok pani Malfoy zaczął błądzić po
pomieszczeniu, jakby próbowała odnaleźć jakąkolwiek pomoc. Usłuchała jednak polecenia
i skupiła spojrzenie na Caliope, tak bardzo podobnej do swojej matki. Ten obraz
był ostatnim, jaki zobaczyła zanim srebrny, kruczy dziób zanurzył się w jej
oczach.
Dziewczyna z fascynacją obserwowała
ruchy ptaka. Kiedy wykonał swoje zadanie, podleciał do dziewczyny, dał się
pogłaskać po czarnych, błyszczących piórach i upadł na posadzkę, tuż przed nią
zamieniając się z powrotem w cegłę i roztrzaskując w czerwony pył.
Paul
podszedł do Caliope i objął ją w pasie.
-
Noże gotowe – wymruczał do jej ucha, delikatnie muskając ustami jego płatek. Z
ust Astorii wyrwało się ciche, rozpaczliwe łkanie.
-
Mam ją uciszyć? – spytał.
-
Niekoniecznie – odparła dziewczyna. – Chcę słyszeć jej krzyk.
W oczach obojga zatańczyły
niepokojące iskierki, kiedy podnieśli długie noże. Ustawili się po obu stronach
stołu. Zaczęli ciąć. W miarę jak posuwali się coraz wyżej, wrzaski Astorii
stawały się coraz słabsze. Kiedy jej głos całkowicie zamierał, Caliope rzucała
kilka prostych zaklęć, by utrzymać ją przytomną.
Po jakimś czasie spore część kobiety
leżała na podłodze w kałużach krwi, a to
co z jej ciała zostało smętnie trzymało się na łańcuchach i ledwie dyszało.
-
Pozwolę ci umrzeć – powiedziała dziewczyna. - Najpierw jednak pozbawię cię
jeszcze czegoś... na co nigdy nie zasługiwałaś. – Wbiła nóż w podbrzusze
kobiety i wycięła macicę. Krwawiący narząd wepchnęła w jej usta i zaklęciem
skleiła jej wargi ze sobą. Astoria zaczęła się krztusić, ale Paul już otworzył
jej gardło. Cal po calu oddzielał jej głowę od karku. W końcu upadła z mokrym
plaśnięciem na podłogę.
-
Trzeba będzie sprzątnąć z podłogi tę sukę – stwierdziła Caliope. – Wyślę tu
swoją skrzatkę. Nie raz to robiła. – Spojrzała na Paula. – Jeszcze raz ci
dziękuję. Dzięki tobie Scorpius w końcu będzie miał prawdziwy dom.
-
Nie ma za co, kocie – powiedział Paul z uśmiechem. – Trzeba się wykąpać i
sprawdzić, co u malucha.
-
Wracamy – zgodziła się i chwyciła go za rękę. Rzuciła ostatnie spojrzenie na
zwłoki szwagierki i teleportowała ich do swojej komnaty. Pierwszy raz od dłuższego czasu czuła się tak spokojna.
-----
[Kaleid]